Kilka lat temu byliśmy całkiem zwyczajną rodziną. Mój mąż codziennie chodził do pracy, wieczorami pomagał mi kąpać naszą córkę i wychodził z nią na spacery. Czasem spędzaliśmy weekendy razem całą rodziną.
Kiedy urodziła się nasza druga córka, sytuacja się skomplikowała. Coraz trudniej było mi zajmować się dziećmi, a ja zaczęłam wyrzucać mężowi, iż ma możliwość rozwijać się zawodowo, podczas gdy ja tkwię w czterech ścianach.
Mąż starał się pomagać w weekendy, ale moje zmęczenie psychiczne i frustracja związana z codziennymi obowiązkami domowymi tylko rosły. Często zajmował się samochodem, wyjeżdżał sam na działkę, a czasami zapominał zrobić coś, o co go prosiłam.
Byłam coraz bardziej rozdrażniona i sfrustrowana. Próbowałam oddać starszą córkę do przedszkola, ale często chorowała, przez co choćby wtedy nie miałam czasu w odpoczynek. Mąż spędzał cały dzień w pracy, a ja coraz bardziej czułam, iż moje życie mnie przytłacza.
Doszłam do wniosku, iż małżeństwo nie przyniosło mi nic poza mnóstwem obowiązków, problemów i samotności. Chciałam porozmawiać z mężem, ale przy małych dzieciach, niekończących się obowiązkach domowych i jego pracy ciągle brakowało na to czasu. W końcu postanowiliśmy napisać do siebie listy.
W listach mieliśmy szczerze napisać, co nam przeszkadza w sobie nawzajem i w naszej wspólnej codzienności. Wieczorem, gdy dzieci zasnęły, usiadłam i zaczęłam pisać. Mój list miał trzy strony!
Opisałam, jak bardzo jestem zmęczona „urlopem macierzyńskim”, naszym małżeństwem, tym, iż mąż ciągle jest w pracy, zajmuje się samochodem albo wyjeżdża na działkę. Napisałam, iż już tak dłużej nie mogę i nie widzę sensu w dalszym trwaniu w tym związku.
Następnego wieczoru przekazałam swój list mężowi. Przeczytał go, zamyślił się, po czym uśmiechnął i powiedział:
— „Dzieci dorosną, a wszystko się zmieni.”
Potem podał mi swój list.
Otworzyłam go z niezadowoleniem, spodziewając się równie długiej listy pretensji pod moim adresem. Już szykowałam się, by odpowiedzieć na wszystko rozwodem.
Zobaczyłam jeden duży arkusz papieru, na którym widniało zaledwie sześć słów:
„Kocham Cię taką, jaka jesteś!”
Nie mogłam uwierzyć… Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Ten wieczór spędziliśmy razem, a ja nie miałam już potrzeby, by cokolwiek wyjaśniać.
Zrozumiałam, iż na świecie nie ma nikogo, kto kochałby mnie tak bezwarunkowo, jak mój mąż i nasze dzieci. Nie za osiągnięcia zawodowe, nie za pieniądze – po prostu za to, kim jestem.
Tamten list wciąż przechowuję i zawsze będę pamiętać jego treść.
Dzieci faktycznie dorosły, a nasze życie bardzo się zmieniło. Teraz możemy razem podróżować, chodzić do parków i muzeów, bawić się, a choćby wyruszać na wycieczki w góry.
Czasami wracam myślami do tamtego wieczoru i jestem tak wdzięczna, iż mój mąż miał mądrość, by napisać właśnie te sześć słów. Gdyby nie one, pewnie dziś byśmy się rozstali, a naszej szczęśliwej rodziny by nie było.