Mój mąż narzeka, iż nie gotuję jak żona jego przyjaciela: Nie zauważa różnic między naszymi rodzinami

polregion.pl 2 dni temu

Mój mąż, Piotr, wciąż mi wypomina, iż nie gotuję wykwintnych obiadów, tak jak żona jego kolegi Marka. Kamila to wspaniała kobieta i prawdziwa mistrzyni kulinarna. Nie przeczę, gotuje przepysznie, ale zajmuje jej to masę czasu. Kuchnia to jej pasja, miejsce, w którym tworzy od rana do wieczora. A ja? Targam się między pracą, dzieckiem i domem, a jego wyrzuty wbijają się we mnie jak noże.

Kamila jest teraz na urlopie macierzyńskim, a jej życie to marzenie każdej matki. Jej rodzice, choć w separacji, uwielbiają wnuka i chętnie zabierają go już od rana. Babcie i dziadkowie prześcigają się w spacerach z wózkiem, karmią malucha, a wieczorem odwożą go do domu. Kamila budzi się, oddaje dziecko szczęśliwym krewnym, wraca do łóżka, a potem spokojnie sprząta. Ma cały dzień, by tworzyć kulinarne arcydzieła. Nikt nie przeszkadza, nie odrywa – pełna swoboda. Eksperymentuje, próbuje nowych przepisów, i każdego wieczoru na ich stole pojawia się coś niezwykłego. Jej rodzina daje jej taką możliwość, a ja szczerze się za nią cieszę.

Ale Piotr tego nie rozumie. Patrzy na Kamilę i widzi ideał, do którego, jego zdaniem, powinnam dążyć. „Ona jest na macierzyńskim, z dzieckiem, a wszystko ogarnia! – rzuca mi. – A ty gotujesz byle jak, wciąż to samo.” Jego słowa bolą jak policzki. Skąd mam wziąć pięć czy sześć godzin dziennie na gotowanie? Pracuję na pełny etat, a wieczorem odbieram naszą córkę Olę z przedszkola. Wracamy do domu koło siódmej. Staram się przygotować coś szybkiego: ziemniaki z patelni, pieczonego kurczaka, makaron z sałatką z ogórków i pomidorów. To jedzenie, które ratuje nas przed głodem, ale dla Piotra to tylko powód do drwin.

Gdybym zaczęła gotować skomplikowane dania, jak Kamila, obiad byłby gotowy koło północy, a rodzina poszłaby spać głodna. Ale mąż tego nie dostrzega. Wciąż powtarza: „Kamila za każdym razem wymyśla coś nowego dla Marka, a tobie chyba wszystko jedno.” Jego zachwyt nad jej kulinarnymi wyczynami brzmi jak oskarżenie o moją niedoskonałość. Mam dość tłumaczeń. Gdyby Kamilę macierzyństwo wyglądało tak, jak u większości – gdy nie ma czasu choćby się wykąpać – też gotowałaby sklepowe pierogi, a Marek jadłby je bez pretensji.

Cieszę się dla Kamili i Marka. Zasłużyła na uznanie, bo zamiast leżeć na kanapie, tworzy w kuchni, radując męża. Ale boli mnie, iż Piotr wciąż mnie z nią porównuje. Jakby nie widział, jak różnią się nasze życia. Ja pracuję cały dzień, a wieczorem pędzę po Olę do przedszkola. Kamila jest na macierzyńskim, a dzięki rodzinie ma dla siebie całe dnie. Oczywiście, iż ma więcej czasu! Też marzyłabym o takim urlopie, ale nasi rodzice nie garną się do opieki nad wnuczką. Kochają Olę, ale nie są gotowi spędzać z nią całych dni.

Piotr nie ustępuje. „Przynajmniej w weekend mogłabyś ugotować coś wyjątkowego” – mruczy. A ja to już nie człowiek? Nie mam prawa do odpoczynku? Pięć dni w tygodniu haruję w pracy, a potem mam cały weekend stać przy garach, żeby zaspokoić jego zachcianki? Czasem myślę, iż szuka pretekstu do rozwodu. Czy naprawdę nie rozumie, jak niesprawiedliwe są jego słowa? A może specjalnie chce mi zrobić przykrość? Mam dość udowadniania, iż robię, co w mojej mocy. Chcę, żeby wreszcie mnie zobaczył – nie Kamilę, ale swoją żonę, która ze wszystkich starań trzyma rodzinę na powierzchni.

Idź do oryginalnego materiału