Mój mąż narzeka, iż nie gotuję wykwintnych potraw jak żona jego przyjaciela: nie dostrzega różnic między naszymi rodzinami.

twojacena.pl 2 dni temu

Mój mąż, Marek, wciąż wypomina mi, iż nie gotuję wykwintnych obiadów, tak jak robi to żona jego przyjaciela, Artura. Alicja jest wspaniałą kobietą i prawdziwym geniuszem kulinarnym. Nie przeczę, gotuje przepysznie, ale zajmuje jej to mnóstwo czasu. Kuchnia to jej pasja, miejsce, w którym tworzy od rana do wieczora. A ja? Targam się między pracą, dzieckiem a domem, a jego zarzuty wbijają się we mnie jak noże.

Alicja jest teraz na urlopie macierzyńskim, a jej życie to marzenie każdej matki. Jej rodzice, choć rozwiedzeni, uwielbiają wnuka i chętnie zabierają go od rana. Babcie i dziadkowie prześcigają się w spacerach z wózkiem, karmieniu malucha, a wieczorem przywożą go do domu. Alicja budzi się, oddaje dziecko szczęśliwym krewnym, wraca do łóżka, a potem spokojnie sprząta. Ma cały dzień, by tworzyć kulinarne arcydzieła. Nikt jej nie przeszkadza, nie wyrywa — pełna swoboda. Eksperymentuje, próbuje nowych przepisów, a każdego wieczoru na ich stole pojawia się coś niezwykłego. Jej rodzina daje jej tę możliwość, a ja szczerze się za nią cieszę.

Ale Marek tego nie rozumie. Patrzy na Alicję i widzi ideał, do którego, jego zdaniem, powinnam dążyć. „Ona jest na macierzyńskim, ma dziecko, a i tak wszystko zdąży! — rzuca mi pod nosem. — A ty gotujesz byle jak, ciągle to samo.” Jego słowa bolą jak policzki. Skąd mam wziąć pięć czy sześć godzin dziennie na gotowanie? Pracuję, a wieczorem odbieram naszą córkę, Zosię, z przedszkola. Do domu wracamy około siódmej. Staram się przyrządzić coś szybkiego: smażone ziemniaki, pieczonego kurczaka, makaron z sałatką z ogórków i pomidorów. To jedzenie, które ratuje nas przed głodem, ale dla Marka to powód do drwin.

Gdybym zaczęła gotować skomplikowane dania jak Alicja, obiad byłby goty dopiero o północy, a rodzina poszłaby spać głodna. Ale mąż tego nie widzi. Tylko powtarza: „Alicja zawsze wymyśla coś nowego dla Artura, a tobie, widocznie, wszystko jedno.” Jego zachwyt nad jej kulinarnymi wyczynami brzmi jak oskarżenie o moją nieudolność. Mam dość tłumaczeń. Gdyby Alicja miała taki urlop macierzyński jak większość kobiet — gdy nie ma czasu choćby wziąć prysznica — też gotowałaby kupne pierogi, a Artur jadłby je bez pretensji.

Cieszę się dla Alicji i Artura. Jest mistrzynią, bo nie wyleguje się na kanapie, tylko tworzy w kuchni, radując męża. Ale boli mnie, iż Marek nieustannie porównuje mnie do niej. Jakby nie dostrzegał, jak bardzo różnią się nasze życia. Ja pracuję na pełen etat, a wieczorem pędzę po Zosię do przedszkola. Alicja jest na macierzyńskim, a dzięki rodzinie ma całe dnie dla siebie. Oczywiście, ma więcej czasu! Ja też chciałabym taki urlop jak ona, ale nasi rodzice nie palą się do opieki nad wnuczką. Kochają Zosię, ale nie są gotowi spędzać z nią całych dni.

Marek nie odpuszcza. „Chociaż w weekend mogłabyś ugotować coś wyjątkowego” — burczy. A ja? Czyżbym nie była człowiekiem? Nie mam prawa do odpoczynku? Pięć dni w tygodniu haruję w pracy, a potem mam stać przy garach przez cały weekend, by zaspokoić jego zachcianki? Czasem myślę, iż szuka pretekstu, by się rozwieść. Czy naprawdę nie rozumie, jak niesprawiedliwe są jego słowa? A może celowo chce mnie zranić? Mam dość udowadniania, iż robię, co w mojej mocy. Chcę, by wreszcie zobaczył mnie — nie Alicję, ale swoją żonę, która stara się ze wszystkich sił utrzymać rodzinę na powierzchni.

Życie to nie wyścig, a miłość nie mierzy się ilością przepisów. Czasem największym darem nie jest idealny obiad, ale zrozumienie i wdzięczność za to, co już jest.

Idź do oryginalnego materiału