Mój mąż zarzuca mi, iż nie gotuję jak żona jego przyjaciela: nie dostrzega różnic między naszymi rodzinami.

twojacena.pl 1 dzień temu

Mój mąż, Tomasz, ciągle mi wypomina, iż nie przygotowuję wyszukanych kolacji, tak jak robi to żona jego przyjaciela, Jakuba. Zosia to wspaniała kobieta i prawdziwy geniusz kulinarny. Nie przeczę, gotuje przepysznie, ale zajmuje jej to mnóstwo czasu. Kuchnia to jej pasja, miejsce, w którym tworzy od świtu do nocy. A ja? Tłukę się między pracą, dzieckiem a domem, a jego wyrzuty wbijają się we mnie jak noże.

Zosia jest teraz na urlopie macierzyńskim, a jej życie to marzenie każdej matki. Jej rodzice, choć w separacji, uwielbiają wnuka i chętnie zabierają go od rana. Babcie i dziadkowie ścigają się w spacerach z wózkiem, karmieniu malucha, a wieczorem odwożą go do domu. Zosia wstaje, oddaje dziecko uradowanym krewnym, wraca do łóżka, a potem spokojnie sprząta. Ma cały dzień, by tworzyć kulinarne arcydzieła. Nikt nie przeszkadza, nie nagli — pełna swoboda. Eksperymentuje, próbuje nowe przepisy, i co wieczór na ich stole ląduje coś wyjątkowego. Jej rodzina daje jej tę możliwość, a ja szczerze się cieszę.

Ale Tomasz tego nie pojmuje. Patrzy na Zosię i widzi ideał, do którego, jego zdaniem, powinnam dążyć. „Ona jest na macierzyńskim, z dzieckiem, a wszystko ogarnia! — rzuca mi pod nosem. — A ty gotujesz byle jak, wciąż to samo”. Jego słowa bolą jak policzki. Gdzie ja mam znaleźć pięć czy sześć godzin dziennie na gotowanie? Pracuję na pełen etat, a wieczorem zabieram córeczkę, Maję, z przedszkola. Wracamy do domu koło siódmej. Staram się przyrządzić coś szybkiego: ziemniaki smażone, kurczaka z piekarnika, makaron z sałatką z cykorii i pomidorów. To jedzenie, które ratuje nas przed głodem, ale dla Tomasza to pretekst do drwin.

Gdybym zaczęła gotować skomplikowane dania jak Zosia, kolacja byłaby gotowa koło północy, a rodzina poszłaby spać głodna. Ale mąż tego nie widzi. Wciąż powtarza: „Zosia za każdym razem wymyśla dla Jakuba coś nowego, a tobie chyba wszystko jedno”. Jego podziw dla jej kulinarnych wyczynów brzmi jak oskarżenie o moją nieudolność. Zmęczyło mnie tłumaczenie. Gdyby Zosia miała taki urlop jak większość kobiet — gdy brak czasu choćby na prysznic — też pewnie gotowałaby sklepowe pierogi, a Jakub jadłby je bez marudzenia.

Cieszę się dla Zosii i Jakuba. Brawo, iż nie wyleguje się na kanapie, tylko działa w kuchni, radując męża. Ale mnie boli, iż Tomasz wciąż mnie z nią porównuje. Jakby nie dostrzegał, jak różne są nasze sytuacje. Ja haruję od rana do wieczora, a potem pędzę po Maję do przedszkola. Zosia jest na macierzyńskim i dzięki rodzinie ma dla siebie całe dnie. Oczywiście, ma więcej czasu! Ja też chciałabym taki urlop, ale nasi rodzice nie palą się do opieki nad wnuczką. Kochają Maję, ale nie są gotowi spędzać z nią całych dni.

Tomasz nie odpuszcza. „Przynajmniej w weekend mogłabyś zrobić coś wyjątkowego” — burczy. A ja to nie człowiek? Nie mam prawa do odpoczynku? Pięć dni w tygodniu haruję, a potem mam cały weekend stać przy garach, by zaspokoić jego zachcianki? Czasem myślę, iż szuka pretekstu do rozwodu. Czy naprawdę nie rozumie, jak niesprawiedliwe są jego słowa? A może celowo chce mi dokuczyć? Zmęczyło mnie tłumaczenie, iż robię, co mogę. Chcę, by w końcu zobaczył mnie — nie Zosię, ale swoją żonę, która stara się ze wszystkich sił utrzymać rodzinę na powierzchni.

Idź do oryginalnego materiału