Moje małżeństwo trwa już wiele lat. Mamy wspólne mienie – samochód i dwie dobre kawalerki. Nasza dorosła córka wyszła za mąż cztery lata temu, a niedługo potem urodziła nam wnuczka, którego bardzo kocham i tulę. Jej mąż – mój zięć – niestety okazał się osobą nieobecną w kwestii zapewnienia rodzinie stabilności. Na początku wydawał się ambitny, miał swoją firmę i mieszkanie, obiecywał świetlaną przyszłość… ale wpadł w długi, stracił wszystko w sposób nagły. Ich sytuacja jest tym trudniejsza, iż córka w tej chwili przebywa na urlopie macierzyńskim, a jedyny żywiciel rodziny to jej mąż.
Od roku ciągle przeprowadzają się między wynajmowanymi lokalami – raz zły właściciel, raz hałaśliwi sąsiedzi, a oni ciągle za to płacą wysoką cenę. A na życie – ledwo starcza. U nas jest dodatkowe mieszkanie, w którym nikt nie mieszka, a my wynajmujemy je obcym osobom. Próbowałam namawiać męża, by pozwolił dzieciom tam zamieszkać – na jakiś okres – ale od razu dostałam stanowcze „nie”.
Mąż twierdzi, iż mężczyzna musi być „głową rodziny” i umieć sam utrzymać żonę i dziecko. Według niego to nasz zięć powinien być zawstydzony przyjmowaniem wsparcia od nas, bo jeżeli raz da się im mieszkanie, to już nigdy nie chcą się stamtąd ruszyć. On boi się też ich przyzwyczajenia – i twierdzi, iż w takim wypadku stracą motywację do działań. Ja natomiast uważam, iż rodzice zawsze powinni wspierać dzieci – zwłaszcza w trudnym okresie życia.
Zaproponowałam też inną opcję – pomóc im w uzyskaniu kredytu na mieszkanie – ale ta propozycja tak rozzłościła męża, iż zaczął twierdzić, iż my już wystarczająco zainwestowaliśmy w córkę, iż przecież powinna wiedzieć, z kim wychodzi za mąż. Teraz jej kolej na troskę o własne życie – żeby nauczyć się samodzielności.
Na teściów – biedni ludzie – nie ma co liczyć. Pozostaje mi tyle, iż próbuję przekonać męża, ale jak? On nie posłucha mnie ani niczego do tej pory. Bardzo boli mnie to, iż człowiek, z którym spędziłam tyle lat, gotów jest zepsuć życie własnej córce dla… kilkuset złotych ze składki za wynajem. Wiem, iż jeżeli wyrzucimy lokatorów, wydatki wzrosną trochę, ale mamy też odłożone oszczędności – nie umrziemy z głodu. Mąż planował w przyszłym roku zmienić pracę, by mniej się męczyć – i niższą pensję – ale jeżeli zdrowie pozwala, może jeszcze kilka lat zapracuje na taśmie. Co powinnam zrobić? Bardzo chcę pomóc dzieciom, bo wiem, jak trudny mają czas. Jesteśmy teraz dla nich jedyną nadzieją.