Moja córka, Łucja, stała się matką tak wcześnie, iż nie zdążyła jeszcze wyrosnąć miała zaledwie siedemnaście wiosen, oczy jak dwa małe jeziora szukające jeszcze własnego horyzontu. Urodziła synka, Kacpra, zamieszkała ze mną w kamienicy na Starym Mieście w Krakowie, a ja, babcia Helena, otulałam ją jak ciepły koc w chłodny poranek kołysałam malucha w nocy, gotowałam rosół, szeptałam kojące słowa. Często jednak słyszałam w jej szepcie:
To nie moje życie, pragnę czegoś innego.
W dziewiętnastej wyruszyła przez granicę do Niemiec, mówiąc, iż znajdzie pracę, będzie przesyłać złotówki, żeby Kacper miał lepsze jutro. Obiecała, iż niedługo wróci. Mijał miesiąc, a numer telefonu stał się ciszą. Od tego czasu nie słyszałam jej głosu.
W sieci pojawiały się zdjęcia uśmiechnięta na plaży nad Bałtykiem, wśród przyjaciół. Wyglądała szczęśliwa, ale żaden telefon, żaden grosz, żadna myśl jak tam jest nie przychodziły.
Wziąłam wszystko na własne barki. Sama prowadziłam Kacpra przez przedszkole, szkołę, lekcje, choroby, nocne koszmary. On dorastał, wołając mnie mamusiu.
Gdy skończył dziesięć lat, nagle zjawiła się przy drzwiach. Chciała go zobaczyć, została na miesiąc, zabierała go na spacery po Plantach, kupowała ubrania, drobne upominki i kilka złotych. Wierzyłam, iż tym razem jest inaczej. Znowu zniknęła.
Dwa lata ciszy. Przestałam czekać na sądy, kłótnie, urazy. Żyłam jedynie dla niego.
W dwunastym roku życia znów przyjechała, mówiąc, iż wróciła po syna, jakby był jedynie walizką, którą można zabrać, kiedy tylko zechce. Nie miałam prawnych możliwości, otrzymałam zawiadomienie o spotkaniu mediacyjnym. Tam, choć Kacper płakał i błagał, powiedziałam:
Weź go. Ja już zrobiłam, co mogłam.
Odjechała z Kacprem do Wrocławia. Ból był ostry, ale pogodziłam się. Na początku przywoływała go co dwa tygodnie, potem rzadziej, w końcu tylko na wakacje. Za każdym razem szepnął:
Babciu, to nie mój dom.
Nigdy nie wypowiedziałam okrutnych słów. Cicho powtarzałam:
Pewnego dnia sam to zrozumiesz.
Ten dzień nadszedł, gdy Kacper skończył osiemnaście. Stał na progu z walizką, łzy w oczach, objął mnie i rzekł:
Babciu, chcę mieszkać z tobą.
Nie płakałam, tylko przytuliłam go mocno i szepnęłam:
Ten dom zawsze będzie twój.
Teraz Kacper jest dorosły, studiuje, marzy, buduje własne życie. Jego matka żyje daleko, nie szuka go, twierdzi, iż nie jest zła po prostu nie ma o czym rozmawiać. Ja czuję spokój, bo wypełniłam swój obowiązek. Miłość, którą dałam, wróciła do mnie w ciszy snu.













