**Dziennik, 15 października**
Zawsze wierzyłem, iż matka powinna kochać swoje dzieci jednakowo. Bez „faworytów”, bez porównań, bez warunków. Dzieciństwo to nie wyścig o miłość. Kiedy słyszałem historie o rodzicach, którzy dzielili dzieci na „lepsze” i „gorsze”, myślałem: „Mnie to nigdy nie dotyczy”. A teraz sam żyję w środku takiej opowieści. Tyle iż to nie obca rodzina — to moja. Moja córka. Moja wnuczka. Mój ból.
Lena zawsze była ambitna, wymagająca, dumna. Nie interesowali ją zwykli chłopcy — tylko ci „z perspektywami”, „z zabezpieczeniem”. W końcu wyszła za mąż za Jacka — byłego sportowca, który otworzył w Łodzi klub fitness. Z żoną podarowaliśmy im dwupokojowe mieszkanie na ślub i pomogliśmy znaleźć dobrą pracę przez znajomych. Wszystko układało się idealnie: stabilność, troska, pewność jutra.
Rok później Lena zaszła w ciążę, a cała rodzina cieszyła się jak dziecko. Ciąża przebiegła spokojnie, urodziła się zdrowa dziewczynka — Zosia, nazwana na cześć mojej matki. Lena radziła sobie świetnie: karmiła, usypiała, spacerowała. Zosia była cichym, spokojnym dzieckiem, prawie nie płakała — choćby gdy ząbkowała. Lena była idealną matką. Wszyscy nią się chwalili.
Ale sześć lat później wszystko się zmieniło.
Lena zaszła w ciążę ponownie. Od początku było ciężko: ciśnienie, cukier, migreny, zatrucie. Pół roku z dziewięciu spędziła w szpitalu. Poród był trudny, cesarskie cięcie. Rekonwalescencja trwała długo. I wtedy przyszła na świat Martynka. Tak samo zdrowa jak starsza. Tylko Lenę jakby ktoś podmienił.
Pierwsze miesiące ja i babcia Jacka, Helena, pomagaliśmy, jak mogliśmy. Częściej zabierałem Zosię do siebie, żeby Lena mogła skupić się na niemowlęciu. Helena zostawała z nią w domu. Staraliśmy się nie ingerować — myśleliśmy, iż pomagamy. Aż pewnego dnia przypadkiem usłyszałem, jak Lena ostro skrzyczała Zosię:
— Wynoś mi się z oczu! I tak mam cię dość!
Początkowo myślałem, iż to nerwy, zmęczenie. Ale z dnia na dzień było coraz gorzej. Lena jakby przestała widzieć w Zosi córkę. Tylko przeszkodę. Denerwowała się z byle powodu — uczesanie, spojrzenie, pytanie. „Zostaw mnie”, „Nie zawracaj głowy”, „Nie mam czasu” — te słowa słyszała codziennie. Czasem nawet:
— Gdyby nie ty, byłoby mi lżej.
A raz, cicho, ale wyraźnie:
— Lepiej byś się w ogóle nie urodziła…
Zosia ma zaledwie siedem lat. W tym wieku dziecko jest szczególnie wrażliwe. niedługo pójdzie do pierwszej klasy i potrzebuje wsparcia. A tymczasem mieszka w domu, gdzie ukochaną jest tylko jedna — młodsza. Maliutka, pulchna, śmiejąca się Martynka. A Zosia… Zosia już się nie uśmiecha.
Przestała się bawić. Przestała rysować. Tylko siedzi przy oknie albo chowa się w kącie z książką. Ale najgorsze są słowa, które od niej słyszę — mrożą krew w żyłach:
— Dziadku, po co urodziła się Martynka? Bez niej byłoby lepiej. Gdyby jej nie było, mama by mnie znów kochała…
Próbowałem rozmawiać z Leną. Nie raz. Delikatnie, potem ostrzej. Chciałem wytłumaczyć, iż tak nie wolno. Że dzieciom nie można pokazywać, iż jedno jest ważniejsze. Że starsza też potrzebuje czułości. Ona tylko machała ręką:
— Zosia ma siedem lat, jest już duża. Ma wszystko. Nie potrzebuje, żebym się nad nią użalała. Młodsza potrzebuje więcej.
Ależ nie! Ona potrzebuje nie mniej, a może i więcej — bo czuje, iż stała się „niechciana”. Jacek też próbował interweniować. Kocha obie córki, ale w Lenie coś się zepsuło. Nie chce słuchać. Mówi, iż wszyscy są przeciw niej. Że „Zosia manipuluje”, iż „wszyscy ją rozpuszczają”.
A ta dziewczynka blednie. Gaszenie. I coraz częściej powtarza to samo:
— Dziadku, czy mogę zamieszkać z wami?
I wiecie co? Już prawie podjąłem decyzję. Bo dłużej tak nie można. Bo nie mogę patrzeć, jak moją wnuczkę zabija obojętność własnej matki. jeżeli Lena się nie opamięta — zabiorę Zosię. choćby jeżeli przez sąd. Bo dzieciństwo z takim bólem to rana, która się nie zagoi. A ja chcę, żeby moja wnuczka pamiętała nie tylko to, jak jej nie kochano. Chcę, żeby zostało w jej życiu choć trochę miłości. Prawdziwej. Dziadkowej.
**Lekcja na dziś:** Czasem największym aktem miłości jest odejście — choćby jeżeli boli. Bo czasem trzeba wybrać między ciszą a krzywdą. I nie zawsze ten, kto powinien kochać, pamięta, jak to się robi.