Moje dzieci bez wsparcia: teściowa i matka wyjechały na jogę, zostawiając mnie

newsempire24.com 1 dzień temu

W małym miasteczku na południu Polski, gdzie życie płynie leniwie, a rodzinne więzy wydają się niezniszczalne, moja rzeczywistość zamieniła się w koszmar. Ja, Kinga, matka trójki maluchów w podobnym wieku, znalazłam się na skraju wyczerpania. Moja teściowa i mama, obie po pięćdziesiątce, uznały, iż ich własne zachcianki są ważniejsze niż moja walka o przetrwanie. Wyjechały na dwutygodniowy jogowy retreat w góry, zostawiając mnie samą z dziećmi, i ta rana wciąż krwawi.

Mam trójkę dzieci: Tomek ma cztery lata, Zosia trzy, a najmłowszemu, Jasiowi, ledwo półtora roku. Mój mąż, Marek, haruje od świtu do nocy, żeby utrzymać rodzinę. Nie mam do niego pretensji — robi, co może. Ale ja jestem sama z trzema szkrabami, które domagają się uwagi co sekundę. Tomek zasypuje mnie pytaniami, Zosia marudzi bez powodu, a Jaś płacze, jeżeli nie trzymam go na rękach. Moje życie to niekończący się cykl prania, gotowania, sprzątania i prób niezwariowania. Śpię może cztery godziny na dobę, a siły już na dnie.

Kiedy byłam w ciąży z Jasiem, teściowa, Halina Nowak, i moja mama, Barbara, obiecywały pomoc. Mówiły, iż zabiorą starsze dzieci na spacer, posiedzą z najmłodszym, żebym mogła złapać oddech. Wierzyłam im, kurczowo trzymałam się tych słów jak koła ratunkowego. Ale po urodzeniu Jasia wszystko się zmieniło. Halina oświadczyła, iż ma „własne życie” i nie chce być przywiązana do wnuków. Mama zaczęła narzekać, iż jest zmęczona i chce „wreszcie pobyć dla siebie”. Ich słowa brzmiały jak zdrada, ale wciąż miałam nadzieję.

Ostatnio zadały mi kolejny cios. Jakby się umówiły, oznajmiły, iż jadą na dwutygodniowy jogowy retreat w Tatry. „Musimy się zresetować — powiedziała mama. — Kinga, przecież rozumiesz, też potrzebujemy odpoczynku”. Teściowa dodała: „Wy młodzi, dacie radę. Ja w twoim wieku wszystko ogarniałam sama”. Byłam w szoku. Wiedziały, jak mi ciężko, widziały podkrążone oczy, słyszały moje błagania o pomoc. Ale ich „reset” okazał się ważniejszy niż moje łzy.

Próbowałam je przekonać. „Jak ja sobie poradzę sama z trójką dzieci? — pytałam. — Jaś choruje, Tomek nie słucha, choćby zjeść nie mam kiedy!” Mama machnęła ręką: „Przesadzasz, wszystkie przez to przechodzą”. Halina była jeszcze chłodniejsza: „Nie dramatyzuj, Kinga. Wrócimy za dwa tygodnie, nie ma tragedii”. Ich obojętność ciąła jak nóż. Czułam się porzucona, jakby moje dzieci i ja były tylko przeszkodą w ich nowym, „wolnym” życiu.

Kiedy Marek dowiedział się o ich wyjeździe, tylko wzruszył ramionami. „Co ja mogę zrobić? To ich decyzja” — powiedział. Jego słowa dobiły mnie. Zostałam sama przeciw chaosowi. Pierwszy dzień bez nich był piekłem: Jaś marudził, Zosia wylała sok na kanapę, a Tomek ryczał, iż chce iść na plac zabaw. Krzyczałam na dzieci, a potem płakałam z poczucia winy. Moje życie zamieniło się w horror, a nikt nie wyciągnął do mnie ręki.

Zadzwoniłam do mamy, licząc, iż się opamięta. Ale ona, roześmiana i beztroska, odpowiedziała: „Kinga, jesteśmy na jodze, tu tak pięknie! Wytrzymaj, wszystko będzie dobrze”. Halina choćby nie odebrała. Ich obojętność bolała najbardziej. Przypominałam sobie, jak obiecywały być blisko, jak miały kochać wnuki. A teraz medytują w górach, podczas gdy ja tonę w wirze obowiązków.

Sąsiadka, Ewa, widząc mój wyczerpany wygląd, wpadła sprawdzić, czy wszystko w porządku. Zobaczywszy bałagan i moje łzy, przytuliła mnie. „Kinga, nie jesteś sama — powiedziała. — Mogę posiedzieć z dzieciakami parę godzin, żebyś odpoczęła”. Jej dobroć była jedynym jasnym punktem tych dni. Obca kobieta okazała się bliższa niż rodzina.

Minął tydzień, a ja jestem na krawędzi. Jaś wciąż choruje, nie śpię, a dzieci wyczuwają moją desperację i marudzą jeszcze bardziej. Nie wiem, jak przetrzymać kolejne siedem dni. Mama i teściowa nie dzwonią, nie piszą, jakby o nas zapomniały. Ich egoizm rozdziera mi serce. Oddałabym wszystko, żeby wróciły i choć raz zabrały wnuki na spacer. Ale wybrały siebie, swoje góry i jogę, zostawiając mnie na pastwę losu.

Nie umiem im wybaczyć. Wiedziały, jak bardzo potrzebuję pomocy, ale wybrały własny komfort. Moje dzieci, ich wnuki, są dla nich tylko ciężarem. Ta lekcja jest najgorzka: ludzie, którym ufasz, mogą odejść, gdy najbardziej ich potrzebujesz. Nie wiem, jak spojrzę im w oczy, kiedy wrócą — jeżeli wrócą. Moja miłość do nich gaśnie, a ból rośnie. Ale dla Tomka, Zosi i Jasia muszę trzymać się mocno, choćby jeżeli cały świat, w tym moja rodzina, jest przeciwko mnie.

Idź do oryginalnego materiału