„Musisz szanować moje prawa!” — powiedział mój syn, nie zdając sobie sprawy, jak łatwo zranić serce matki.
Tego chłodnego październikowego wieczoru Kasia, otulona w ciepły szlafrok, postawiła na stole talerz gorących pierogów. W pokoju rozniósł się zapach świeżo upieczonego ciasta, a zza okna ciągnął mroźny wiatr. Wszyscy domownicy spieszyli się do stołu — każdy marzył o rozgrzaniu się herbatą i zapomnieniu o jesiennej słocie.
Dziesięcioletni synek Kasi, Staś, usiadł w milczeniu, wziął jednego pieroga, ale prawie nie jadł — tylko grzebał widelcem w nadzieniu i marszczył brwi. Patrzył przed siebie poważnie, jakby tego dnia dowiedział się czegoś ważnego.
— Co się stało, Stasiu? — spytała Kasia, przysiadając obok. — Wyglądasz, jakby cię coś gnębiło. W szkole coś się wydarzyło?
Chłopiec odłożył pieroga i odpowiedział:
— Dzisiaj przyszedł do nas pan policjant na godzinkę wychowawczą. Mówił, iż dzieci mają swoje prawa. I iż rodzice często je łamią.
Kasia uniosła brew ze zdziwieniem:
— Naprawdę? I co takiego opowiadał?
— Dużo — zaczął Staś z dorosłą miną. — Na przykład, iż nie wolno mi zmuszać do rzeczy, których nie chcę. Że ty i tata musicie szanować moją osobowość. A ja, nawiasem mówiąc, mam swoje prywatne życie. I mam pełne prawo decydować, jak spędzam czas.
— Prywatne życie? — Kasia ledwo powstrzymała uśmiech.
— Tak! — pewnie skinął głową. — Na przykład, chcę po szkole grać na komputerze. A ty każesz mi odrabiać lekcje. To jawna ingerencja w moją wolność! A jak krzyczysz, gdy nie chcę jeść brokułów? Pan mówił, iż to przemoc psychiczna! No i ten pas? Wiesz przecież, iż to już przestępstwo! Mogą choćby zabrać mnie z domu, jeżeli złożę skargę.
Kasia milczała. Stała oparta o stół i słuchała syna, jakby nie poznawała jego głosu. Pamiętała, jak był malutki, jak płakał w nocy, jak wtulał się w nią, gdy miał gorączkę, jak czuwała przy jego łóżku, nasłuchując każdego oddechu. A teraz stał przed nią „człowiek z prawami”.
— A panią od matematyki też się nie boisz? — spytała już ciszej. — Jak cię zatrzyma po lekcjach, też wezwiesz policję?
— Oczywiście! To bezprawne zatrzymanie. Mogę zgłosić. Niech szanuje moje prawa.
— A jeżeli trafi do więzienia? Nie będzie ci jej żal?
— Żal… — w głosie Stasia pojawiła się nutka wahania. — Ale… niech nie łamie praw!
Kasia westchnęła, odwróciła się do zlewu i zaczęła zmywać naczynia. W tym czasie Staś wziął kartkę i coś gwałtownie zapisał. Skończywszy, podbiegł do niej i wręczył notatkę.
Dziecięcym, ale pewnym pismem było napisane:
„Opcena usług: sprzątanie pokoju — 20 zł, wyprowadzanie psa — 15 zł, zakupy — 10 zł. Razem: 45 zł tygodniowo. Zaległość z ubiegłego tygodnia — 25 zł.”
Kasia spojrzała na kartkę. W piersi ścisnęło ją tak mocno, iż aż zabolało. Poczuła, jak między nią a synem wznosi się niewidzialna ściana. Usiadła, wzięła czysty papier i zaczęła pisać. Jej dłoń lekko drżała. W pewnym momencie choćby się zaśmiała, ale już po chwili oczy miała pełne łez. Gdy skończyła, złożyła kartkę i podała synowi.
Ten wziął ją i zaczął czytać. Widniały tam słowa:
„Moje usługi: nieprzespane noce — bezcenne, pranie, sprzątanie, gotowanie — codziennie, zmartwienia — bez liku. Wywiadówki, wizyty u lekarza, upadki, łzy, strachy, radości, pierwsze kroki, pierwsze słowo. Modlitwy, gdy chorowałeś. Serce, które oddałam tobie. Za darmo. Bo cię kocham.”
Chłopiec milczał. Nagle rzucił się matce na szyję, przytulił mocno i szepnął:
— Przepraszam, mamo… Chciałem tylko udawać dorosłego. Nie myślałem, iż cię to tak zaboli…
Kasia przygarnęła go, pocałowała w czubek głowy i cicho powiedziała:
— Wiesz, synku… prawa są ważne. Ale miłość i szacunek — ważniejsze. Bycie rodziną to troska o siebie nawzajem nie za pieniądze, ale dlatego, iż tego pragnie serce.
Tego wieczoru siedzieli razem w ciszy, przytuleni do siebie. Za oknem hulał zimny wiatr, ale w domu było ciepło. Bo znów — naprawdę — byli razem.