To będzie krótka opowieść o tym, z jaką łatwością popadamy w schematyczne myślenie, jak kilka potrzeba, by poczuć, iż zawodzi się jako rodzic. Jak wiernym kompanem na rodzicielskiej drodze jest wstyd i poczucie winy. I ta niedająca się zagłuszyć myśl: wciąż robię za mało.
Jest moim głównym celem w życiu, odkąd zostałam matką, by być najlepszą matką, jaką jestem w stanie być dla mojej córki. Daję z siebie naprawdę wiele. I popełniam bardzo wiele błędów.
Są dni, w których jestem niemal pewna, iż mogę nazwać się świadomą matką. Bliskościową, łagodną, empatyczną, ale stawiającą jasne granice. Mądrą przewodniczką, która nawiązała z dzieckiem głęboką, autentyczną więź.
Są dni, w których czuję się kompletnie inaczej. W których wątpię nie tylko w swoje kompetencje macierzyńskie, ale w ogóle we wszystkie profesjonalne porady, z którymi się tutaj z państwem dzielę. Są dni, w których czuję się złą matką, a poczucie winy niemal trawi mi wnętrzności.
Nikt nie mówił, iż będzie łatwo
Nikt nie mówił, iż będzie łatwo, hm? Nie myślałam jednak, iż będzie aż tak trudno. Utrzymać się na powierzchni i nie pozwolić, by rozczarowanie życiem, sobą, dzieckiem, wprowadzały do mojej głowy taki chaos. Podważały wszystko, co zrobiłam do tej pory, podważały moją wiedzę, a choćby miłość do dziecka. Zdarzają się i takie momenty.
Najtrudniej jest, kiedy obok są inni, przypadkowi świadkowie. To te sytuacje, z którymi kiedyś w końcu zmierzy się każdy rodzic.
Moja 6-letnia córka potrafi postawić swoje granice. Głośno krzyczy, gdy coś jej nie odpowiada, nie bierze jeńców, raczej nie znosi kompromisów. Tylko wczoraj miałam dwie sytuacje, w których nie potrafiłam zaufać swoim kompetencjom rodzicielskim, a w głowie aż huczało mi głośne: uspokój się, po prostu zrób to, o co cię proszę i zakończmy tę cholernie długą scenę!
Powód całkiem banalny, naprawdę nic wielkiego. Córka nie miała ochoty posprzątać po sobie klocków z przedszkolnej podłogi. Przez kilka zbyt długich momentów oczekiwałam po prostu od mojej córki jednego: posłuszeństwa i uległości.
Nie chciałam jej słuchać, nie chciałam negocjować, nie chciałam wczuwać się w jej uczucia, ani jej towarzyszyć. Chciałam po prostu wyjść, uciąć tę scenę, zanim się rozkręciła na dobre. Zniknąć, wziąć dziecko na ręce, przewiesić przez ramię i rozmawiać z nią później, może później, kiedyś, kiedy znajdę siłę.
Tak, nie zawsze mam siłę na bycie blisko, na bycie w porozumieniu, na bycie w łączności, na sprawdzanie granic, na ustalanie granic, na głęboką, znaczącą rozmowę. Nie zawsze mam zasoby, by jej to dać. By nam to dać. To się zdarza rzadko, ale dzieje się.
Wszystko z tobą ok
I chcę, żeby to wybrzmiało: wspaniale, o ile próbujemy być lepszą wersją siebie codziennie. Super, jeżeli czytamy, pogłębiamy wiedzę, rozwijamy swoje kompetencje. Na końcu jednak warto sobie w tej całej "superświadomości" uświadomić jedną rzecz: jesteśmy tylko ludźmi.
I czasami, choćbyśmy nie wiem, jak się starali, zawalimy coś. Nie będziemy w stanie w każdej sytuacji, których przy dzieciach jest jakieś tysiąc dziennie, stanąć na wysokości zadania. Wykazać się najwyższą empatią, świadomością, przewodnictwem. Być dla nich wzorem do naśladowania, uczyć ich czegoś wartościowego, przy każdej okazji.
Męczy mnie choćby pisanie tych słów powyżej. Ile obciążającego ładunku w nich czuć? Ile obowiązków dla rodzica, który i tak żyje na świecie, w którym wciąż coś musi, coś powinien. Bądźmy dla naszych dzieci, kochajmy je do szaleństwa. Tylko nie doprowadźmy przy tym do własnego szaleństwa.