Myślałam, iż moja córka ma szczęśliwą rodzinę… aż do mojej wizyty u nich.

polregion.pl 5 dni temu

Myślałam, iż moja córka ma szczęśliwą rodzinę… aż nie przyjechałam do nich z wizytą

Kiedy nasza Ewa oznajmiła, iż wychodzi za mąż za mężczyznę starszego od niej o osiem lat, ja i mój mąż nie mieliśmy zastrzeżeń. Od pierwszego spotkania zrobił na nas dobre wrażenie — inteligentny, uprzejmy, pełen klasowej ogłady. Krzysztof umiał się przypodobać. Dosłownie zasypywał naszą córkę atencją: kwiaty, wyjazdy, prezenty. A gdy oświadczył, iż bierze na siebie wszystkie koszty wesela — restauracja, suknia, filmowcy, dekoracje — mało się nie rozpłakałam. Byliśmy pewni: nasza dziewczynka trafiła w dobre ręce.

— Ma własną firmę, mamo, nie martw się — mówiła Ewa. — Zarabia dobrze, wszystko ma pod kontrolą.

Pół roku po ślubie Krzysztof przyjechał do nas z Ewą. Przeszedł się po mieszkaniu, nic nie mówiąc. Następnego dnia pojawili się miernicy. Tydzień później — ekipa remontowa. I oto w naszej starej krakowskiej kawalerce stanęły drogie, pięciokomorowe okna z dźwiękoszczelną izolacją. Potem odnowili balkon, zamontowali klimatyzację, położyli nową płytkę na podłodze.

Z mężem dziękowaliśmy zięciowi, on tylko machnął ręką: — Drobiazg. Dla rodziców żony — tylko najlepsze. Owszem, było nam przyjemnie. I jak tu się nie cieszyć, gdy widzi się córkę otoczoną dostatkiem, miłością, dbającą o nią mężczyzną?

Potem urodziło im się pierwsze dziecko. Wszystko wyglądało jak z filmu: wypis ze szpitala z balonikami, elegancki śpioszek, pieluszki z koronką, profesjonalny fotograf — wszystko na najwyższym poziomie. Tylko cmokaliśmy z mężem: — No proszę, szczęśliwa rodzinna idylla.

Dwa lata później pojawiło się drugie dzieło. Znów przyjęcie, prezenty, goście. Ale Ewa jakby zgasła. Zmęczone oczy, wymuszony uśmiech. Początkowo myślałam — to tylko efekt poporodowego wyczerpania. W końcu dwójka maluchów to nie przelewki. Ale z każdą rozmową telefoniczną czułam coraz wyraźniej: córka coś przede mną ukrywa.

Postanowiłam odwiedzić ich sama. Zadzwoniłam, uprzedziłam. Dotarłam wieczorem. Krzysztofa nie było w domu. Ewa powitała mnie bez entuzjazmu, dzieci bawiły się w pokoju. Podeszłam do nich — pogłaskałam po główkach, przytuliłam. Serce rosło na widok wnuków. Gdy maluchy wciągnęły się w bajki, spytałam córkę cicho:

— Ewuniu, kochanie, co się dzieje?

Drgnęła, spojrzała w bok, w końcu naciągnęła uśmiech:

— Wszystko w porządku, mamo. Po prostu jestem zmęczona.

— To nie zwykłe zmęczenie. Jesteś przygnębiona. Nie śmiejesz się, masz smutne oczy. Znam cię, Ewa. Powiedz, co jest nie tak?

Zawahała się. W tym momencie zatrzasnęły się drzwi wejściowe — wrócił Krzysztof. Gdy mnie zobaczył, lekko się skrzywił. Uśmiechnął się niby uprzejmie, przywitał, ale w jego spojrzeniu była lodowata obojętność, jakbym mu przeszkadzała. Wtedy też wyczułam intensywną, drażniącą woń perfum — wyraźnie damskich, francuskich.

Gdy zdjął marynarkę, dostrzegłam na kołnierzu koszuli ślad po szmince. Różowej. Nie wytrzymałam i syknęłam półgłosem:

— Krzysztofie, na pewno byłeś w pracy?

Zamarł na sekundę. Wyprostował się, spojrzał na mnie chłodno, ale z dziwną, stalową determinacją:

— Pani Danuto, przy całym szacunku, niech się pani nie wtrąca w nasze sprawy. Tak, mam inną kobietę. To nic nie znaczy. Dla mężczyzn na moim poziomie to… akceptowalne. Ewa wie. To nie wpływa na rodzinę. Nie rozstajemy się. Dzieci, żona — wszystko pod kontrolą. Ja zapewniam byt, jestem obecny. Proszę się nie przejmować takimi drobiazgami jak szminka.

Zaciśnęłam zęby. Ewa wstała i wyszła do dzieci, patrząc w podłogę. On zaś poszedł pod prysznic, jakby nigdy nic. A mnie serce bolało z bezsilności. Podeszłam do córki, objęłam ją i szepnęłam:

— Ewciu… naprawdę uważasz to za normalne? Że on sypia z inną, a ty masz to znosić? To ma być rodzina?

Wzruszyła tylko ramionami i zaczęła płakać. Cicho, bez histerii, jakby łzy same wypływały. Gładziłam ją po plecach, milcząc. Miałam mnóstwo do powiedzenia, ale to nie miało sensu. To ona musiała podjąć decyzję. Czy żyć dalej z człowiekiem, który uważa, iż pieniądze usprawiedliwiają zdradę. Czy wybrać siebie.

Siedziała w tej „złotej klatce”, gdzie niby wszystko było. Wszystko — poza szacunkiem. I miłością, tej prawdziwej, bez zdrad, poniżania i patrzenia z góry.

Wyjechałam tej samej nocy. W domu długo nie mogłam zasnąć. Serce pękało. Chciałam zabrać ją z dziećmi. Ale wiedziałam — dopóki sama nie zdecyduje, nic się nie zmieni. Wszystko, co mogłam — to być przy niej. Czekać. I mieć nadzieję, iż pewnego dnia Ewa wybierze siebie.

Idź do oryginalnego materiału