Babciu, jutro nie przyjedziemy na twoje urodziny, wybacz nam powiedział przez telefon Adam, mąż wnuczki Kasi, wieczorem przed uroczystością.
Adasiu, co się stało? zaniepokoiła się Nadzieja Ignacówna.
Babciu, właśnie zabrałem Kasię do szpitala. Nie mogła doczekać się twojego święta i postanowiła zrobić ci wcześniejszą niespodziankę, choć jeszcze nie urodziła. Dzwonię z oddziału w głosie Adama słychać było i troskę, i radość.
Boże, Adasiu, jakaż to radość! A ja się już przestraszyłam. Nigdy nie dzwonicie o tej porze. Dobrze, dziękuję, iż dałeś znać. Będę się modlić, by wszystko było w porządku z Kasią i moim wnukiem. Zadzwoń, kiedy przyjdzie na świat, choćby jeżeli będzie noc. Już i tak nie zasnę.
Dobrze, babciu, zadzwonię.
Dwie godziny później Adam znów się odezwał, tym razem z dumą:
Babciu, oto twój prezent urodzinowy wnuczek Jasio. Kasia czuje się dobrze. Więc świętuj bez nas.
Dziękuję, Adasiu, za Jasia i za życzenia. Przytul mocno Kasię, jest dzielna.
Nadzieja Ignacówna obchodziła sześćdziesiąt pięć lat. Gości nie będzie wielu. Przyjedzie druga córka z mężem i synem, wnukiem Nadziei. I przyjaciółki Weronika i Kinga, z którymi przez lata pracowała w jednym zakładzie. Znały się od młodości.
Siedem lat temu Nadzieja pochowała męża, Jacka. Spędzili razem szczęśliwe życie, ale los chciał inaczej. Śmierć zabrała go, zanim zdążył przejść na emeryturę. Wychowali córkę Agatę, wysłali na studia, teraz mieszka z mężem w mieście.
Nadzieja i Jacek żyli w miasteczku. Duże osiedle, potężna huta, gdzie pracowała większość mieszkańców. Ona i mąż też tam byli zatrudnieni. Poznali się w pracy. Młody inżynier Jacek, przystojny i postawny, zauważył w stołówce śmieszną i ładną dziewczynę. Gdy wychodziła z koleżanką Kingą, zatrzymał ją przy drzwiach.
Dziewczyno, poznajmy się. Nazywam się Jacek, ale możesz mówić mi Jacuś albo Jacek, zgadzam się na wszystko uśmiechnął się białymi zębami.
Nadia odparła skromnie, spuszczając wzrok, by ukryć rumieniec. Od razu spodobał się jej ten chłopak.
Piękne imię, Nadia, Nadzieja. Spotkamy się tu wieczorem, jeżeli nie masz nic przeciwko.
Dobrze, nie mam.
Wieczorem Jacek już na nią czekał.
Proponuję kino albo spacer po parku.
Lepiej spacer, w kinie nie porozmawiamy zaśmiała się.
A gdzie pracujesz?
W dziale planowania, jestem ekonomistką, ale dopiero od niedawna, po studiach. A ty?
Też jestem świeżo po politechnice, przyjechałem tu do pracy w hucie. Jestem inżynierem w wydziale sprężyn.
Mieszkasz tu?
Tak, rodzice mają dom. Ojciec jest majstrem budowlanym, sam postawił duży dom. Zawsze o tym marzył, choć proponowano mu mieszkanie w bloku. To już teraz stara dzielnica, ale dom stoi mocno. Mama go wspierała we wszystkim.
A moi rodzice mieszkają na wsi, daleko stąd. Nie wróciłem po studiach, bo co bym tam robił? Sam wybrałem tę hutę, odbywałem tu praktyki. Spodobało mi się to miasteczko, dużo zieleni.
Ja skończyłam tu szkołę i wróciłam. Moje dzieciństwo i młodość są tu. Teraz tu żyję i pracuję.
Tak zaczęły się ich spotkania. Pokochali się. Pewnego dnia Jacek przedstawił się rodzicom Nadii, przynosząc kwiaty dla matki i koniak dla ojca.
Dzień dobry, jestem Jacek, pracuję z Nadzią w hucie. To dla pani podał kwiaty. A to dla pana.
Dziękujemy, Jacek powiedział ojciec. Nie trzeba było się trudzić.
Nie wypada przychodzić z pustymi rękami odparł, siadając obok Nadii.
Rodzice od razu polubili przyszłego zięcia. Rozmawiali swobodnie, jakby znali się od lat. Opowiedział o swoich rodzicach i dwóch braciach. Gdy wychodził (nie chciał przeciągać wizyty), Nadia odprowadziła go do bramy.
Nadziu, twoi rodzice są cudowni, tacy serdeczni. Bardzo mi się u was podobało.
Dzięki, Jacek. Tata nie zapraszałby cię, gdybyś mu się nie spodobał. Widziałam, jak gwałtownie znaleźliście wspólny język.
No dobrze, wracam do akademika. Będę tęsknił. Do jutra.
Wkrótce pobrali się. Rodzice urządzili im huczne wesele, na które zjechali krewni Jacka ze wsi rodzice i bracia. Przywieźli wiejskie przysmaki: mięso, mleko, masło, jaja. Matka Nadii aż się zdziwiła:
Po co aż tyle?
Was jest więcej, dwóch mężczyzn w domu, a mężczyzn trzeba dobrze karmić zaśmiała się teściowa.
Mieszkali z rodzicami Nadii dom był duży, potem choćby córka Agata miała własny pokój. Żyli zgodnie i wesoło. Niestety, rodzice Nadii nie dożyli starości. Najpierw odszedł ojciec, potem matka. Potem nieszczęście znów dotknęło Nadzię śmierć Jacka.
Czas mijał. Nadzieja była już na emeryturze. Teraz miała sześćdziesiąt pięć lat. Przywykła do życia bez męża. Z początku bardzo tęskniła, ale czas ukoił ból. Choć wciąż go wspominała, przestała płakać.
Urodziny minęły w gronie najbliższych. Córka z mężem posiedzieli i wyjechali. Nadzieja Ignacówna rozumiała mieli swoje sprawy. Dla niej najważniejsze było zdrowie dzieci i wnuków. Gdy goście odeszli, Nadzieja wyprowadziła przyjaciółki do bramy.
Nagle zauważyła starszy egzemplarz Malucha i mężczyznę pochylonego nad otwartą maską. Miał w ręce latarkę, bo robiło się ciemno.
Przepraszam, może pani potrzyma latarkę? Sam nie dam rady. Inaczej do rana tu stać będę.
Proszę bardzo podeszła.
Mężczyzna grzebał pod maską, ale auto nie zaskoczyło. Westchnął.
Dziękuję za pomoc, ale nic z tego. Chyba prześpię się w aucie. Rano zadzwonię do kolegi Tadeusza, do którego jechałem. Nie chcę mu robić kłopotu w nocy. Dobranoc.
Nadzieja wróciła do domu, ale spojrzała przez okno. Zlitowała się nad nieznNazajutrz rano, gdy otworzyła drzwi, na progu stał znowu Wiesław, tym razem z walizką i uśmiechem, mówiąc: „Pomyślałem, iż może przyda się komuś do pomocy przy pszczołach, a ja przecież nie mam nic pilnego”.