Na wycieczki jeżdżą tylko nieświadomi idioci. Nie puściłabym dziecka z takim człowiekiem

mamadu.pl 11 miesięcy temu
Zdjęcie: Pomysły młodzieży mogą stanowić nie lada wyzwanie. Fot. 123rf.com


Szkolne wycieczki to świetny sposób na integrację klasy, ale też idealna okazja, by zwiedzić coś fajnego. Jednak czy taki wyjazd musi być kilkudniowy? Napisała do nas nasza czytelniczka Ela, która uważa, iż to niemądre, by nakłaniać nauczyciela na wycieczkę z nocowaniem. Nie ufa pedagogowi, który chętnie jedzie na taki wyjazd z młodzieżą.


"Trafiłam na artykuł dotyczący pretensji rodziców, którzy chcieliby bardzo wysłać dzieci na zieloną szkołę. Nie tylko świetnie rozumiem tych pedagogów, ale także podziwiam decyzję. To przecież oznaka olbrzymiej świadomości i odpowiedzialności. Takim nauczycielom należą się tylko brawa!

Mam trójkę dzieci, więc rozmawiam z różnymi rodzicami dzieciaków w przeróżnym wieku. Temat zielonej szkoły, czy 2-3-dniowej wycieczki wraca co roku jak bumerang. U nas takich wyjazdów nie ma i nie było, a moi rozmówcy się dziwią, iż nie walczymy o takie atrakcje dla dzieci. Tylko ja się pytam, co to niby ma mieć na celu? choćby jeżeli taki wyjazd zostałby zorganizowany, w życiu nie puściłabym żadnego z moich dzieci.

Niepotrzebne nocowanie


Dzieciakom naprawdę wystarczy całodniowa wycieczka gdzieś w plener, by się zintegrować. Tam się świetnie pobawią bez względu na wiek i naprawdę nie muszą nocować poza domem. Bardzo szanuję nauczycieli, którzy nie zgadzają się na takie pomysły nie tylko ze względów osobistych czy finansowych. Przecież taki wyjazd to olbrzymia odpowiedzialność!

Jeśli jeździłaś na takie wyjazdy, to przez moment zastanów się nad tym, co tam się działo, ale tak z perspektywy rodzica i dorosłego. Bo ja nie pamiętam ani jednej wycieczki bez 'przygód'.

Zielona szkoła w klasie siódmej: sześć dziewczynek wymknęło się wieczorem przez okno, by udać się na dyskotekę zorganizowaną po sąsiedzku. Chłopcy z kolei rzucali sobie wzywania: kto szybciej przejdzie pomiędzy balkony na drugim piętrze.

Ósma klasa, dwudniowy wyjazd pod namioty: wędrowaliśmy cichaczem od namiotu do namiotu, tak by nikt dorosły nas nie przyłapał, ktoś wpadł na pomysł zapalenia papierosa w środku, część potajemnie piła piwo nad jeziorem.

Pierwsza klasa liceum: rozbierana gra w karty – najciekawsza atrakcja wyjazdu.

Druga klasa liceum: wszyscy prawie dorośli, ale jednak niepełnoletni. Każdy zakupił w lokalnym sklepiku alkohol i to w niemałych ilościach. O godzinie 22:00 nie było ani jednego trzeźwego ucznia. Dwie pary uprawiały seks, zupełnie nie przejmując się obecnością kolegów.

To nie wina nauczycieli


To nie jest tak, iż nauczyciele nas nie dopilnowali, również nie powiedziałabym, iż my byliśmy jakąś patologią. Byliśmy dzieciakami ciekawymi świata, łamiącymi bezczelnie zakazy dorosłych, eksperymentującymi. Wydaje mi się, iż dziś dzieci mają podobne pomysły albo i gorsze.

To dość normalne w tym wieku. Nie wyobrażam sobie jednak, by odpowiedzialnością obarczać zupełnie obcą osobę. Myślę, iż nasi nauczyciele nie zmrużyli oka na żadnym z tych wyjazdów, próbując jakkolwiek zadbać o nasze bezpieczeństwo, a my daliśmy im ostro popalić. Cieszyli się, gdy wróciliśmy w jednym kawałku i w komplecie, przy naszych 'kreatywnych' pomysłach to był naprawdę sukces.

Jeśli jakiś nauczyciel sam pisze się na takie 'atrakcje', to moim zdaniem nie jest supernauczycielem, a po prostu nie ma pojęcia, z czym przyjdzie mu się mierzyć. Uważam, iż na zieloną szkołę jeżdżą tylko nieświadomi idioci".

Idź do oryginalnego materiału