Życie to dziwna sprawa. Czasem idziesz przez nie jak przez mgłę, nie względając, jak gwałtownie zmienia się świat wokół: dzieci rosną, przyjaciele odchodzą, a ty sam stajesz się starszy. Ale jest jedna stała, która pozostaje niezmienna – moja żona, Kinga. Zrozumiałem to dopiero po latach, gdy oboje przestaliśmy być tymi młodymi, beztroskimi kochankami, jakimi byliśmy kiedyś. Postarzała się, zmieniła, tak jak ja, ale dla mnie wciąż jest centrum mojego świata, moim domem i azylem.
Pobraliśmy się z Kingą prawie trzydzieści lat temu. Wtedy byłem pewien, iż wiem, czym jest miłość. Byliśmy młodzi, pełni marzeń i planów. Była taka piękna – z długimi kasztanowymi włosami, iskrą w oczach i uśmiechem, od którego serce zamierało. Myślałem, iż nasze życie będzie jak bajka: wybudujemy dom, urodzimy dzieci, będziemy podróżować i cieszyć się każdym dniem. Ale rzeczywistość okazała się trudniejsza. Praca, codzienność, narodziny syna Andrzeja, później córki Zosi, kłopoty finansowe, kłótnie – wszystko to wciągało nas jak wir. Czasem łapałem się na myśli, iż zapomniałem, dlaczego w ogóle jesteśmy razem.
Lata mijały, a ja zacząłem zauważać, jak Kinga się zmienia. Jej włosy zaczęły siwieć, na twarzy pojawiły się zmarszczki, a figura już nie była taka jak w młodości. Coraz częściej się męczyła, narzekała na zdrowie, a jej śmiech, który tak kochałem, rozbrzmiewał coraz rzadziej. Przyznam, ja też nie byłem już tym samym człowiekiem. Mój zarost przerzedził się, plecy zaczęły dokuczać, a energia, którą kiedyś miałem w nadmiarze, gdzieś wyparowała. Oboje staliśmy się inni, a czasem wydawało mi się, iż między nami rośnie mur. Ale pewnego dnia zrozumiałem jedno – mimo wszystko Kinga jest jedyną osobą, bez której nie wyobrażam sobie życia.
To olśnienie przyszło niespodziewanie. Siedzieliśmy na werandzie naszego domu, piliśmy herbatę i patrzyliśmy, jak zachód maluje niebo na różowo i złoto. Kinga opowiadała o sąsiadce, o tym, jak pokłóciła się z mężem, gdy nagle zamilkła. Spojrzała na mnie i zapytała: *„Wojtek, ty w ogóle słuchasz, co mówię?”* Roześmiałem się, a ona pokręciła głową, ale w jej oczach było ciepło. W tym momencie zdałem sobie sprawę, iż ten zwykły wieczór, jej głos, jej obecność – to właśnie jest szczęście. Nie wielkie słowa, nie drogie prezenty, ale to – my we dwoje, razem, mimo wszystko.
Przypomniałem sobie nasze wspólne życie. Jak Kinga ściskała moją dłoń, gdy straciłem pracę i nie wiedziałem, jak wykarmić rodzinę. Jak noce spędzała przy łóżku Andrzeja, gdy chorował, i jak płakała ze szczęścia, gdy Zosia odebrała dyplom. Jak trzymała mnie za rękę, gdy umarł mój ojciec, i jak śmialiśmy się nad głupimi dowcipami, choćby gdy wszystko sypało się na głowę. Była przy mnie zawsze – w euforii i smutku, w młodości i teraz, gdy oboje jesteśmy już inni ludzie.
Czasem słyszę, jak moi znajomi narzekają na swoje żony. Mówią, iż ich partnerki „już nie te same”, iż mają dość ich humorów czy narzekania. Milczę, bo nie chcę się spierać, ale w duchu myślę: oni nie rozumieją najważniejszego. Żona to nie tylko osoba, z którą dzielisz dom. To ktoś, kto zna cię lepiej niż ktokolwiek, kto widział cię w najciemniejszych chwilach i mimo wszystko pozostał. Kinga wie, iż chrapię w nocy, iż nie cierpię flaków i iż czasem zamykam się w sobie, gdy jest mi ciężko. A ja wiem, iż boi się burzy, uwielbia rumianki i zawsze płacze na melodramatach. Nie jesteśmy idealni, ale jesteśmy drużyną.
Teraz, gdy nasze dzieci dorosły i żyją swoim życiem, zostaliśmy z Kingą we dwoje. Andrzej wyjechał do Wrocławia, pracuje jako inżynier, a Zosia wyszła za mąż i niedługo da nam wnuka. Jesteśmy względem nich dumni, ale czasem tęsknię za czasami, gdy dom wypełniał dziecięcy śmiech. Kinga też tęskni, widzę to w jej oczach. Ale zamiast się smucić, już planuje, jak urządzić pokój dla malucha, i zaczęła robić na drutach maleńkie buciki. Patrzę na nią i myślę: jaka ona jest wyjątkowa.
Rzadko mówimy o miłości. Może dlatego, iż słowa już nie są tak ważne. Miłość to ja, parzący jej kawę rano, bo wiem, iż lubi tak zaczynać dzień. To ona, okrywająca mnie kocem, gdy zasnę w fotelu. To nasze spacery po parku, gdy milczymy, ale czujemy się blisko. To jej dłoń w mojej, gdy idziemy ulicą, i uśmiech, który wciąż sprawia, iż serce bije mi szybciej.
Nie wiem, ile lat nam jeszcze zostało. Życie bywa nieprzewidywalne, wolę nie myśleć o tym, co złe. Ale wiem jedno – dopóki Kinga jest przy mnie, jestem w domu. Ona jest moim ogniskiem, moją przystanią, najbliższą mi osobą. I gdybym mógł wrócić do młodości, znów bym ją wybrał – z jej zmarszczkami, siwizną i wszystkim, co czyni ją moją Kingą. Bo nie ma nikogo ważniejszego niż ona.