Nauczycielka namawiała nas do ściągania. To jedna z lepszych metod, jakie poznałam

mamadu.pl 10 miesięcy temu
Zdjęcie: Nauczycielka, zamiast całkowicie zakazać ściągania, postawiła jeden warunek. Fot. 123rf.com


Uczy się dzieci, iż ściąganie to coś złego. W końcu przecież to oszustwo i nieuczciwe zachowanie. Nasza pani pozwalała nam jednak na klasówkach korzystać z "takich" pomocy. Mam wrażenie, iż przez wszystkie lata edukacji nie poznałam chyba lepszej metody na zmotywowanie dzieci do nauki. Jak to możliwe? Przekonajcie się sami.


Ściągawka to nic innego jak skondensowany do granic możliwości materiał, który należało opanować na test. Na małej karteczce nie jest zbyt dużo miejsca, więc czcionka musi być na tyle mała, by wszystko pomieścić, ale na tyle duża, by była czytelna. Krótkie konkretne zdania, a często choćby tylko hasła, które zawierają najistotniejsze informacje. Któż z nas tego nie robił? Ale trzeba przyznać, iż przygotowanie dobrej ściągi to prawdziwa sztuka!

Ściągać trzeba umieć?


Wymaga to nie tylko dobrego zrozumienia tematu, ale i wyłapania tych najważniejszych informacji, nazwisk, dat, faktów... które trzeba umieścić na ściągawce. Trudno się więc dziwić, iż są nauczyciele, którzy zachęcają uczniów do ich przygotowywania. To naprawdę świetna metoda, by opanować materiał do sprawdzianu. Na ściąganie często już jednak nie ma zgody. Moja nauczycielka języka polskiego jednak miała na ten temat odmienne zdanie.

Po 8 latach słuchania, iż ściąganie jest złe i niedozwolone, nagle trafiła nam się nauczycielka, która nas bardzo do tego zachęcała. Zasada była taka: gdy kończyła dyktować pytania, uruchamiała stoper, a każdy z nas miał dosłownie 3 minuty na ściąganie. W tym czasie mógł korzystać, z czego tylko chciał: ściągi, notatki, zeszytu, podręcznika... Dozwolone było absolutnie wszystko, co ze sobą przynieśliśmy (przypomnę, iż to były czasy Nokii 3410, więc Google, czy Chat GPT nie były w naszym zasięgu). Nie można jednak było zerkać do kolegów i koleżanek ani pożyczać od nich pomocy naukowych.

Zmotywowani do ściągania


Polonistka wychodziła z założenia, iż duży materiał do opanowania i stres mogą sprawiać, iż ktoś czegoś w danej chwili nie pamięta. Jednak jeżeli uczeń się wcześniej przygotowywał, to wie dokładnie, gdzie szukać odpowiedzi, a zerknięcie na notatki wszystko gwałtownie rozjaśni w głowie. Nikt się nie czaił i nie oszukiwał, wszystko leżało na biurkach przez 3 minuty w pełni legalnie. Dla ściągających po upływie tego czasu jednak nie było litości (bez upomnienia kończyli test, otrzymując jedynkę).

Była to nie tylko duża pomoc dla uczniów, którzy dobrze się uczyli, ale i niezła zachęta dla "leserów". Ci, którzy początkowo na klasówki się nie uczyli i przychodzili z cudzymi ściągawkami, gwałtownie się nauczyli, iż to się nie sprawdza.

Nagle zaczęli się do testów przygotowywać i nauką może bym tego nie nazwała, ale studiowali ściągawki, czy kserowali i przeglądali cudze notatki, by łatwiej było im cokolwiek znaleźć w ciągu tych 3 minut. W rezultacie coś tam zawsze zostawało im w głowach. Szczerze mówiąc, przez lata nie trafiłam na inną metodę, która by aż tak motywowała uczniów. Choć z naszego punktu widzenia to było solidne szykowanie się do szybkiego ściągania, to tak naprawdę niepostrzeżenie uczyliśmy się do sprawdzianów.

A to zerknięcie na notatki nie raz zaważyło na mojej ocenie.

Idź do oryginalnego materiału