Już, teraz, natychmiast. Nie ma czasu w zastanowienie. Wszystko w pędzie, w biegu. Czasami na wariackich papierach. Mój przedszkolak nie lubi siedzieć w miejscu. Spokój, rozwaga i ostrożność nie są jego mocnymi stronami. Tłumaczyłam, wyjaśniałam i prosiłam. Ale kto by tam mamy słuchał? Przecież ona zawsze przesadza. Ale to, co powie pani nauczycielka, to już zupełnie inna sprawa.
Zaangażowanie
Jedna z nauczycielek w grupie przedszkolnej mojego syna wyróżnia się na tle pozostałych. Nie tylko ja jestem pod wrażeniem jej podejścia do dzieci. Wielu rodziców docenia to, co robi dla maluchów. Jej zaangażowanie, pomysłowość i kreatywność. Kiedy pytam synka, jak minął mu dzień w przedszkolu, słyszę głównie o niej. O tym, czego ich dzisiaj nauczyła, jaką zabawę wymyśliła. Kogo przytuliła, komu pomogła i co fajnego powiedziała.
Mój syn "przyniósł" z przedszkola mnóstwo wierszyków, piosenek i mądrych sformułowań. W porównaniu do starszego, który uczęszczał do innej placówki, dostrzegam różnicę. Ogromną. Tylko ta jedna pani bierze na kolana, przytula i śpiewa, gdy maluch się przewróci.
Pozostałe ciocie też są troskliwe i opiekuńcze, ale nie do takiego stopnia. Dzieci mają do nich większy dystans, podchodzą ostrożniej, z większą uważnością. Tę jedną panią traktują jak prawdziwą ciocię, do której mogą zwrócić się z każdym problemem. Nigdy nie zostaną przez nią zlekceważone czy zepchnięte na dalszy plan. Dla niej nic nie jest ważniejsze od nich.
To dzieje się naprawdę!
Cierpliwość – mam wrażenie, iż to słowo nie występuje w słowniku mojego syna. Choć dokładałam wszelkich starań, by uświadomić mu, ile może dobrego zrobić, poniosłam klęskę. Ani rozmowy, historie opisane w książeczkach czy przykłady z życia wzięte nie przyniosły żadnego rezultatu. Mój przedszkolak nie lubi czekać, gwałtownie się denerwuje. Kiedy klocki z nim "nie współpracują", rzuca je w kąt i zaczyna zaprzyjaźniać się z inną zabawką.
Kiedy wołam do stołu na obiad, to zawsze w ostatnim momencie. Tak by nie czekał choćby minuty i nie zapytał dziesiątki razy: "Długo jeszcze?".
Wczorajszy dzień. Taka sytuacja. Przychodzi przedszkola, zdejmuje buty, myje ręce. –Mamo, idę się pobawić klockami – informuje. A ja już wiem, czym to się skończy. Płacz, histeria, bo coś się nie udało. Czekam w pogotowiu, kiedy wkroczyć, zacząć tłumaczyć i pocieszać. Cisza. Nic. Uchylam drzwi i patrzę, jak buduje. Nie dowierzam własnym oczom. Szuka brakujących klocków, dopasowuje, przygląda się.
– Mamo, muszę być cierpliwy, bo nic mi się nie uda. Tak uczyła nas dzisiaj ciocia – mówi, a je nie wierzę własnym uszom. Jak ja mówiłam, nie słuchał, ale ciocia, to co innego (nie piszę tego z przekąsem).
Co za emocje
Po dobrych 30 minutach moim oczom okazał się zamek z prawdziwego zdarzenia. Duży, kolorowy, z czterema wieżyczkami.
Poczułam dreszcz, który przeszył całe moje ciało. Byłam z niego taka dumna. Udało się (chyba po raz pierwszy w życiu) samodzielnie, bez niepotrzebnych nerwów czy złości, zbudować fantastyczną budowlę. Wszystko dzięki cierpliwości, a dokładniej cioci, która mojego syna jej nauczyła. Nie mam pojęcia, jak to zrobiła, ale udało się to, co wydawało się niemożliwe.
Ja poniosłam porażkę i wcale się jej nie wstydzę. Ona odniosła sukces, za co jestem jej wdzięczna. Od cennej lekcji, którą wyniósł z przedszkola mój maluch, minął dopiero jeden dzień. Mam jednak nadzieję, iż takich sytuacji będzie więcej. Wypróbuję przed dzisiejszym obiadem. Może stanie się cud i cierpliwie te dwie minuty na niego poczeka?