— Nic gorszego nie ma na świecie…
— No cóż, u Mikołaja wszystko w porządku. Wypisuję go do przedszkola. — Lekarka podała Jolancie zaświadczenie. — Żebyś więcej nie chorował, Mikołaju.
Chłopiec skinął głową i spojrzał na mamę.
— Chodźmy. — Jolanta wzięła syna za rękę, a w drzwiach odwróciła się jeszcze. — Do widzenia.
— Do widzenia — powiedział za nią Mikołaj.
W korytarzu Jolanta posadziła synka na krześle i poszła do szatni po kurtki. Mikołaj wesoło machał nóżkami i z ciekawością przyglądał się innym dzieciom. Gdy się ubrali, Jolanta zawiązała mu szalik.
— Jutro do przedszkola. Stęskniłeś się? — zapytała.
— No jasne! — ucieszył się Mikołaj.
Wyszli z przychodni dziecięcej i ruszyli zasypaną śniegiem ulicą w stronę przystanku.
— Mamo! Mamo… — Mikołaj szarpnął ją za rękaw, gdy zamyśliła się, myśląc o tym, iż jutro wreszcie wróci do pracy i życie znów wróci na swoje tory.
— Co? — ocknęła.
W ślad za jego wzrokiem dostrzegła kobietę z otwartą wózkarenką. Siedział w niej chłopiec w wieku Mikołaja, z otwartą buzią, z której sączyła się ślina, i pustym spojrzeniem.
Jolanta natychmiast odwróciła wzrok.
— Mamo, dlaczego ten chłopiec jeździ w wózku? Przecież jest duży — szepnął Mikołaj.
— Jest chory — odparła.
— Ale ty mnie nie woziłaś, kiedy byłem chory… — nie dawał za wygraną.
— Chodź już. On jest chory inaczej. — Jolanta spojrzała na oddalającą się kobietę z wózkiem i pociągnęła syna na przystanek.
Po urodzeniu Mikołaja nie mogła patrzeć na chore dzieci, mimowolnie przenosząc ich sytuację na siebie. Żal ścisnął jej serce. Matki takich dzieci budziły w niej współczucie. Najczęściej zostawały same — mężowie nie wytrzymywalA gdy autobus ruszył, Jolanta mocniej ślcisnęła dłoń Mikołaja, wiedząc, iż najważniejsze to cieszyć się każdą wspólną chwilą.