Dzisiaj znów o niej myślałam. O tej kobiecie, która urodziła mnie, ale nigdy nie była matką. Mija miesiąc, odkąd opuściła mój dom w gniewie – obrażona, wściekła, samotna. Zamknęła się w sobie po tym, jak porzucił ją kolejny kochanek. A przecież tak wierzyła, iż tym razem to „prawdziwa miłość”.
Mam 26 lat, a ona – 44. Biologicznie to moja matka, ale w rzeczywistości jesteśmy obcymi ludźmi. Wyszła za mojego ojca, mając dziewiętnaście lat. Rok później przyszłam na świat – „niechciane dziecko”, jak zwykła powtarzać. Rozwiedli się zaraz po moich narodzinach, a ona przez lata nazywała go tylko „nierobem” i „nieudacznikiem”.
I co za ironia? Ten „nieudacznik” od ponad dwudziestu lat żyje w szczęśliwym związku z drugą żoną. Ma własny interes, duży dom pod Warszawą, dwa mieszkania i choćby willę w Zakopanem. To on podarował nam mieszkanie na ślub, w którym teraz żyjemy z mężem.
Mnie wychowała babcia – mama ojca. Później zabrał mnie do swojego nowego domu. I wiecie co? Nigdy nie czułam się tam obco. Moja macocha to anioł – stała się dla mnie prawdziwą mamą. A tamtą… od dziecka nazywałam po imieniu. I nie bez powodu.
Miałam dziewięć lat, kiedy zabrała mnie do Sopotu – „żeby spędzić czas jak matka z córką”. Gdy tylko zapytałam: „Mamo, możemy iść na plażę?”, usłyszałam krzyk, który usłyszało pół hotelu:
— Nigdy nie nazywaj mnie mamą! To mi dodaje lat! Mów mi Iza, zrozumiałaś?!
Zrozumiałam. I od tamtej pory nigdzie z nią nie jeździłam. Jej świat to mężczyźni, salony piękności i imprezy. Ja zostałam z babcią, potem z ojcem i jego nową rodziną. I dzięki Bogu.
Przez te lata Iza miała pięciu mężów. A pomiędzy nimi – niekończących się kochanków, libacje, sztuczne uśmiechy i przedłużane rzęsy. Pracowała w ekskluzywnym salonie na Mokotowie. Wstrzykiwała w siebie wszystko, co możliwe – botoks, wypełniacze, nici, usta. Jej twarz już nie okazywała emocji, a ona wciąż wierzyła: „Jeszcze jestem młoda, jeszcze mogę!”.
Jej ostatni „książę” był dwa lata młodszy ode mnie. Chłopak o imieniu Kuba – chudy, z tatuażami, pracował jako barman w klubie.
— Córeczko, poznaj go. To Kuba. Wychodzimy za mąż. To poważny związek – powiedziała, błyszcząc jak nastolatka przed studniówką.
Zamarłam. Potem cicho wyznałam:
— Iza… jestem w ciąży. Będziesz babcią.
Kuba zaczął krzyczeć „na zdrowie!”, nalewać szampana, a moja matka zeszarzała. Wstała, złapała torbę i trzaskając drzwiami, zniknęła w nieznanym kierunku.
Minął tydzień. Nagle wróciła – zapłakana, z wykrzywioną twarzą:
— To przez ciebie! On mnie rzucił! Zrujnowałaś wszystko swoim „babc— Babcią?! Mam tylko trzydzieści siedem lat! Ja jeszcze chcę żyć, a ty mnie do grobu wpędzasz swoim dzieckiem!