Nie podziękowała mi za opiekę nad jej dzieckiem, a dodatkowo nazwała mnie kłamczuchą” – gorycz w głosie pewnej kobiety.

twojacena.pl 1 tydzień temu

— choćby nie podziękowała, iż pilnowałam jej dziecka, a jeszcze nazwała mnie kłamczuchą — w głosie Antoniny Kowalskiej czuć gorycz.

— Nie jestem z żelaza — mówi Antonina, zmęczoną dłonią gładząc siwe włosy. — Mam już sześćdziesiąt pięć lat, sił coraz mniej, a obowiązków — jakby przybywało. Nie mam nic przeciwko pomaganiu. Ani przeciwko zabawianiu wnuczki. Ale kiedy za dobroć słyszysz oskarżenia, serce naprawdę boli.

Syn Antoniny — Bartosz, trzydziestoparoletni. Jego żona, Kasia, jest od niego młodsza o trzy lata. Para wydawała się mocna, razem od ponad dekady, ale relacje teściowej z synową nigdy nie były szczególnie ciepłe. Trzymały się na dystans — bez otwartych konfliktów, ale też bez zażyłości.

Na początku Antonina szczerze cieszyła się, gdy dowiedziała się, iż będzie miała wnuczkę. Zosię pokochała od pierwszej chwili. Malutka, roześmiana, jasnowłosa dziewczynka od razu lgnęła do babci. Bartosz z Kasią nie prosili, ale Antonina sama oferowała pomoc — czasem zabrać z przedszkola, czasem zostawić na wieczór, a czasem wziąć na weekend.

Z czasem jednak zaczęło się to zmieniać. Pomoc stała się obowiązkiem. Zosię „wysyłano” do babci coraz częściej. Weekendy, święta, choćby zwykłe dni. Aż w końcu Kasia oznajmiła, iż przed szkołą córka nie wróci do przedszkola — niech zostanie z babcią.

— Jestem zmęczona. Naprawdę. Nie odmawiam, ale jestem w pewnym wieku, mam problemy z ciśnieniem, bolą mnie stawy. A tu trzeba nakarmić, zabawić, poćwiczyć litery. Zosia to już nie maluch — ma sześć lat, charakterek i mnóstwo energii — wspomina Antonina. — Ale starałam się. Bo kocham.

I wtedy stało się. Włosy. Zosia miała gęste, długie, sięgające prawie do pasa. Ich pielęgnacja zajmowała masę czasu: mycie, suszenie, czesanie, plecenie warkoczy — minimum godzina. A Antonina w swoim wiejskim domu choćby suszarki nie miała.

— Nie naciskałam! Tylko zapytałam: „Może troszkę skrócimy?” Zosia sama chciała. Myślałam, iż mama pozwoliła. A ona… — głos Antoniny drży. — Zadzwoniła z krzykiem, iż kłamię, iż namawiam dziecko, iż jestem manipulantką.

Afera wybuchła na nowo, gdy Kasia zobaczyła córkę. Włosy ścięte do ramion, a w oczach synowej Antonina nagle stała się podstępną wiedźmą, która podważa jej autorytet.

— Co to w ogóle ma być? — skarży się kobieta. — Czy naprawdę zasłużyłam na takie traktowanie? choćby nożyczek nie dotknęłam. Zosię podcięła jej koleżanka, kiedy ja byłam w sklepie. A winna jestem ja. A Bartosz? Milczy. choćby nie dzwoni.

Zakaz widywania wnuczki to dla Antoniny cios. Dziecko do niej tęskni, pyta, a ona nie może choćby dowiedzieć się, co u Zosi. Wszystko przez jedno nieporozumienie, które przerodziło się w zdradę.

— Może powinnam być twardsza. Albo wręcz przeciwnie — milczeć i udawać, iż wszystko gra. Ale jestem zmęczona. Dawałam z siebie wszystko, a teraz… — kobieta mówi przez łzy.

Na parapecie wciąż stoi rysunek, który Zosia podarowała babci na wiosnę. Słońce, drzewa i one — babcia z wnuczką, trzymające się za ręce. Antonina codziennie patrzy na tę kartkę i szepcze: „Wybacz, Zosiu. I tak cię kocham.”

Idź do oryginalnego materiału