Nie podziękowała za opiekę nad dzieckiem, a do tego nazwała mnie kłamczuchą

polregion.pl 1 tydzień temu

„Nawet nie podziękowała, iż zostałam z jej dzieckiem, a jeszcze nazwała mnie kłamczuchą” — w głosie Antoniny Kowalskiej czuć gorycz.

— Nie jestem ze żelaza — mówi Antonina, przeciągając dłoń po siwych włosach. — Mam już sześćdziesiąt pięć lat, sił coraz mniej, a obowiązków jakby przybywa. Nie mam nic przeciwko pomaganiu. Ani przeciwko zabawianiu wnuczki. Ale gdy za dobroć słyszysz w zamian oskarżenia, to naprawdę boli.

Jej syn, Tomasz, ma trzydzieści trzy lata. Jego żona, Kinga, jest trzy lata młodsza. Z pozoru mocna para, razem od ponad dziesięciu lat, ale relacje teściowej z synową nigdy nie były naprawdę ciepłe. Trzymały się na dystans — bez otwartych konfliktów, ale i bez bliskości.

Początkowo Antonina była szczęśliwa, gdy dowiedziała się, iż urodzi im się dziecko. Wnuczkę Zosię pokochała od pierwszych dni. Mała, roześmiana, jasnowłosa dziewczynka zawsze lgnęła do babci. Syn z żoną nie prosili, ale Antonina sama oferowała pomoc — to wieczorne siedzenie, to odbiór z przedszkola, to zabranie na kilka dni do siebie.

Lecz stopniowo wszystko się zmieniało. Pomoc zaczęto traktować jak obowiązek. Zosię „wysyłano” do babci coraz częściej. Weekendy, święta, choćby zwykłe dni. Aż pewnego dnia Kinga oświadczyła wprost, iż w tym roku córka nie pójdzie do przedszkola przed szkołą — niech zostanie z babcią.

— Jestem zmęczona. Naprawdę. Nie odmawiam, ale jestem w pewnym wieku, mam problemy z ciśnieniem, bolą mnie stawy. A tu jeszcze nakarmić, zabawić, jakieś lekcje próbować robić. Zosia to już nie maluch — ma sześć lat, charakterek, potrzebuje mnóstwa uwagi — wspomina kobieta. — Ale starałam się. Bo kocham.

I tu pojawił się problem. Włosy. Zosia miała gęste, długie, sięgające prawie do pasa. Ich pielęgnacja była czasochłonna: mycie, suszenie, czesanie, plecenie warkoczy — wszystko zajmowało co najmniej godzinę. A u Antoniny w wiejskim domku choćby suszarki nie było.

— Nie naciskałam! Tylko zapytałam: „Może troszeczkę skrócimy?” A Zosia sama chciała. Myślałam, iż mama się zgodzi. A ona… — w głosie Antoniny drży uraza. — Zadzwoniła i zaczęła krzyczeć, iż kłamię, iż namówiłam dziecko, iż jestem manipulantką.

Afera rozgorzała na nowo, gdy Kinga zobaczyła córkę. Dziecko było ścięte do ramion, i nagle w oczach synowej świat się zawalił. Antonina stała się dla niej czarnym charakterem, która podważa jej autorytet.

— Co to w ogóle ma być? — skarży się kobieta. — Czy naprawdę zasłużyłam na takie traktowanie? choćby nożyczek nie trzymałam w ręce. Zosię ostrzygła jej koleżanka, kiedy ja wyszłam do sklepu. A winna jestem ja. A Tomasz milczy. choćby nie dzwoni.

Zakaz widywania wnuczki to dla Antoniny cios. Dziecko tęskni, pyta o nią, a ona nie może choćby dowiedzieć się, jak się miewa. A wszystko przez nieporozumienie, które zamieniono w zdradę.

— Może powinnam była być twardsza. Albo przeciwnie — milczeć i udawać, iż wszystko gra. Ale jestem zmęczona. Dawałam z siebie wszystko, a teraz… — w jej głosie łamią się łzy.

Na parapecie wciąż stoi rysunek, który Zosia podarowała jej na wiosnę. Jest tam słońce, drzewa i one — babcia z wnuczką, trzymające się za ręce. Antonina codziennie patrzy na ten obrazek i szepcze: „Wybacz, Zosiu. I tak cię kocham”.

Idź do oryginalnego materiału