Nie podziękowała za opiekę nad jej dzieckiem, a na dodatek nazwała mnie kłamczuchą

newskey24.com 1 tydzień temu

„Ani słowa podziękowania za to, iż opiekowałam się jej dzieckiem, a jeszcze nazwała mnie kłamczuchą” — w głosie Antoniny Kowalskiej brzmiała gorycz.

„Nie jestem z żelaza” — mówi Antonina, przeciągając zmęczoną dłonią po siwych włosach. — „Mam już sześćdziesiąt pięć lat, sił ubywa, a obowiązków — jakby przybywało. Nie mam nic przeciwko pomaganiu. Nie przeszkadza mi zajmować się wnuczką. Ale kiedy za dobroć słyszę oskarżenia, to naprawdę boli.”

Jej syn, Marek, ma trzydzieści trzy lata. Jego żona, Kasia, jest od niego trzy lata młodsza. Wydawać by się mogło, iż para trzyma się mocno, są razem od ponad dziesięciu lat, ale relacje teściowej z synową nigdy nie były naprawdę ciepłe. Zawsze trzymały się na dystans — bez otwartych konfliktów, ale też bez większej zażyłości.

Początkowo Antonina szczerze się ucieszyła, gdy dowiedziała się, iż będzie miała wnuczkę. Zosię pokochała od pierwszych chwil. Malutka, rozbrykana, jasnowłosa dziewczynka od razu lgnęła do babci. Syn z żoną nie prosili, ale Antonina sama oferowała pomoc — czasem wieczorne posiedzenie, czasem zabranie z przedszkola, a choćby zabranie na kilka dni do siebie.

Z czasem jednak wszystko zaczęło się zmieniać. Pomoc zaczęto traktować jak obowiązek. Wnuczkę „wysyłano” do babci coraz częściej. Weekendy, święta, a choćby zwykłe dni. Aż pewnego dnia Kasia oświadczyła stanowczo, iż przed szkołą córka nie wróci już do przedszkola — niech zostanie z babcią.

„Jestem zmęczona. Naprawdę. Nie odmawiam — ale jestem w podeszłym wieku, mam problemy z ciśnieniem, bolą mnie stawy. A tu trzeba nakarmić, zająć, choćby próbować robić jakieś lekcje. Zosia to już nie maluch — ma sześć lat, ma charakter, potrzebuje uwagi” — wspomina kobieta. — „Ale starałam się. Bo kocham.”

I wtedy to się stało. Włosy. Zosia miała gęste, długie, sięgające niemal do pasa. Pielęgnacja wymagała czasu: mycie, suszenie, czesanie, plecenie — wszystko zajmowało nie mniej niż godzinę. U Antoniny w wiejskim domu choćby suszarki nie było.

„Nie nalegałam! Tylko zapytałam: Może trochę skrócimy? A Zosia sama chciała. Myślałam, iż mama się zgodzi. A ona…” — w głosie Antoniny Kowalskiej zadrżała uraza. — „Zadzwoniła i zaczęła krzyczeć, iż kłamię, iż namawiam dziecko, iż manipuluję.”

Afera rozgorzała na nowo, gdy Kasia zobaczyła córkę. Dziecko było ostrzyżone do ramion, a synowa zachowywała się, jakby jej świat się zawalił. W jej oczach teściowa stała się czarnym charakterem, która podważa jej autorytet.

„Co to w ogóle ma być?” — skarży się kobieta. — „Czy naprawdę zasłużyłam na takie traktowanie? Przecież choćby nożyczek w ręce nie trzymałam. Zosię ostrzygła jej koleżanka, gdy wyszłam do sklepu. A winna jestem ja. A Marek choćby nie dzwoni.”

Zakaz widywania wnuczki był dla Antoniny prawdziwym ciosem. Dziewczynka tęskni, ciągnie do niej, a ona nie może choćby dowiedzieć się, co u niej słychać. A wszystko przez jedno nieporozumienie, które przerodziło się w zdradę.

„Może powinnam była być twardsza. Albo przeciwnie — milczeć i udawać, iż wszystko jest w porządku. Ale jestem zmęczona. Starałam się — jak mogłam. A teraz… tak to wygląda” — mówi kobieta, a w jej głosie słycha”Po kilku tygodniach ciszy Zosia sama zadzwoniła do babci, cicho szepcząc przez telefon, iż bardzo za nią tęskni.”

Idź do oryginalnego materiału