Nie wchodzę w tematy, które mnie nie kręcą

kulturaupodstaw.pl 8 miesięcy temu
Zdjęcie: fot. Waldemar Stube


Kamila Kasprzak-Bartkowiak: Za nami kolejna rocznica powstania wielkopolskiego, które już od lat obchodzone jest z należytą uwagą także w Gnieźnie. A dla ciebie, które to obchody w gnieźnieńskim Domu Powstańca Wielkopolskiego i czy masz jakieś osobiste spojrzenie na ten zryw?

Marta Karalus-Kuszczak: Zeszłoroczne obchody związane z wybuchem powstania wielkopolskiego to dla mnie już piąta rocznica od momentu rozpoczęcia pracy w Miejskim Ośrodku Kultury i w Domu Powstańca Wielkopolskiego, nad którym pieczę sprawuje MOK. Zanim zaczęłam tu pracę, miałam mgliste pojęcie, czym dla naszego regionu był ów niepodległościowy zryw. Nie mam przodków, przodkiń zaangażowanych w powstanie, więc nie wyniosłam z domu szczególnej atencji dla tego wydarzenia historycznego.

Powstańcze rocznice były po prostu jedną z wielu uroczystości państwowych czy samorządowych, związanych z pamięcią lokalną i polityką historyczną.

Dziś dla mnie powstanie wielkopolskie jest pięknym przykładem wspólnego i wspólnotowego działania, niesamowitej jedności i zgodności ludzi wszystkich stanów w imię idei wolności. Przelanej krwi było niewiele, a zwycięstwo pełne, więc cieszę się, iż to powstanie mogę popularyzować.

K.K.-B.: Tymczasem w DPW, czyli sali pamięci w Starym Ratuszu, jesteś swoistą kustoszką pamięci i animatorką warsztatowych działań nie tylko z najmłodszymi. Opowiedz więcej o tym, co robisz.

M.K.-K.: Nie do końca czuję się „kustoszką pamięci”, jak mnie określasz, choć wiem, iż jestem tak odbierana. Staram się sprostać oczekiwaniom, czyli pogłębiać wiedzę, orientować w sprawach, po które ludzie przychodzą do DPW, a przychodzą na przykład po informacje o swoich przodkach powstańcach.

Salę pamięci do życia powołała Marta Pacak, zastępczyni dyrektora MOK, która pozyskała środki, żeby to miejsce mogło powstać. Dała mi gotową wystawę, poza tym dużo zaufania i wolności w kreowaniu tego miejsca, choć startowałam w sensie merytorycznym adekwatnie od zera. Co prawda, wykorzystuję moje wieloletnie doświadczenie muzealnicze, ale w bardziej złożonych kwestiach mogę liczyć na życzliwość specjalistów w temacie, jak pan Wojciech Jędraszewski z Wielkopolskiego Towarzystwa Genealogicznego „Gniazdo”, dr Marek Szczepaniak z gnieźnieńskiego oddziału Archiwum Państwowego czy dr Michał Krzyżaniak z Muzeum Powstańców Wielkopolskich w Lusowie.

fot. Waldemar Stube

Takich osób jest więcej, całkiem spora siatka znajomości, co jest dużym wsparciem w bardziej profesjonalnym prowadzeniu DPW. Naszym podstawowym zadaniem jest jednak działalność z zakresu edukacji kulturowej i popularyzacja.

Kreuję, animuję i prowadzę tu zajęcia czy warsztaty dla dzieci w wieku przedszkolnym, szkolnym i dla młodzieży ze szkół ponadpodstawowych. Sporym zainteresowaniem cieszą się spotkania rodzinne. Poza tym organizujemy wydarzenia standardowe, jak prelekcje i wykłady, na przykład o udziale kobiet w powstaniu lub o fotografii powstańczej i z okresu Wojsk Wielkopolskich, ale też warsztaty dla dorosłych, oprowadzania, współpracujemy także z nauczycielami i metodykami. DPW jest częścią Miejskiego Ośrodka Kultury, więc czasami mają tu miejsce wydarzenia o innej optyce niż powstańcza.

K.K-B.: A jakbyś zaprosiła do odwiedzenia samego Domu? Bo tam mamy dość tradycyjną i ważną, stałą ekspozycję o powstaniu i powstańcach…

M.K.-K.: Dom Powstańca Wielkopolskiego to miejsce, w którym w nowoczesny i przyjazny sposób staramy się opowiedzieć o ważnym momencie z przeszłości Gniezna i regionu. Ponad 100 lat temu Polska odzyskała niepodległość, ale Wielkopolska nie, dlatego powstanie niejako musiało się wydarzyć. Nasze miasto odegrało w nim bardzo istotną rolę. Mamy starannie zaaranżowaną ekspozycję, artefakty w gablotach. Nie prowadzimy badań jak muzea, bo DPW to sala pamięci, a więc miejsce stworzone z zaangażowaniem społecznym.

Na wystawę składają się plansze z przystępnymi tekstami oraz ilustracjami autorstwa gnieźnieńskiego grafika Jarosława Grygucia, są multimedia które opracował poznański artysta Marek Straszak. Pomiędzy planszami są gabloty z pamiątkami. Część z nich pochodzi od gnieźnian – potomków uczestników i uczestniczek powstania, część wypożyczyliśmy od poszukiwaczy i kolekcjonerów. Programowo nie gromadzimy zbiorów, ale z chęcią przyjmiemy lub wypożyczymy powstańcze pamiątki.

fot. Waldemar Stube

Lubię wizualną stronę naszej wystawy, bo jest bardzo dobrze zrobiona i komunikatywna. Opowieść o powstaniu snuta jest z zachowaniem chronologii, przywołane są najważniejsze wydarzenia i postacie, jak sytuacja w Wielkopolsce przed wybuchem powstania, strajk dzieci wrzesińskich, przyjazd Paderewskiego do Poznania czy sylwetki Taczaka i Dowbor-Muśnickiego.

Oczywiście są wydarzenia z ulicy Chrobrego z 28 grudnia 1918, kiedy powstanie rozpoczęło się w Gnieźnie. Pojawiają się też najważniejsze postacie z regionu, jak Paweł Cyms, Wiktor Pniewski czy Bolesław Kasprowicz. Ostatnie pomieszczenie to sala warsztatowa, a w niej dwie duże plansze poświęcone równie ważnemu i różnorodnemu zaangażowaniu kobiet. Bez kobiet powstanie wielkopolskie nie udałoby się, dlatego o nich także należy mówić odbiorcom od małego. Nie ma bowiem historii sprawiedliwej bez mówienia o roli, jaką odegrały matki, babki, prababki i praprababki.

K.K.-B.: W DPW pojawiają się również projekty kulturalno-edukacyjne, takie jak „Okulary Pelagii. O gnieźnieńskiej fotografce Pelagii Gdeczyk” zrealizowany w 2022 roku, czy zakończony w minionym „Kobiety Wolności. O bohaterkach Powstania Wielkopolskiego”. Czy w związku z tym zgodzisz się z refleksją, iż przez te opowiedziane w końcu herstorie możemy mówić dziś o powstaniu, i nie tylko, pełnym głosem?

M.K.-K.: Dwa lata z rzędu przywołana już Marta Pacak wygrała projekty herstoryczne, w których pisanie byłam także zaangażowana. „Okulary Pelagii. O gnieźnieńskiej fotografce Pelagii Gdeczyk”, dofinansowany ze środków Muzeum Historii Polski z Programu „Patriotyzm Jutra” z 2022 roku był poświęcony kobiecie, która przez 42 lata prowadziła zakład fotograficzny w Gnieźnie i Wrześni.

Pelagia była też zaangażowana społecznie i politycznie, jednocześnie pracując zawodowo, co uwielbiała. Miała jedną córkę, z mężem rozwiodła się po wielu latach małżeństwa. W sumie żyła bardzo nietypowo jak na kobietę swojego czasu i stanu. Na sam projekt składała się wystawa planszowa, szereg zajęć dla przedszkoli i szkół, wykłady i warsztaty fotograficzne dla dorosłych. Lubimy wspominać ten projekt, bo był udany, a nikt przed nami nie zajął się szerzej tak ciekawą osobowością z Gniezna.

Natomiast w projekcie „Kobiety Wolności. O bohaterkach Powstania Wielkopolskiego” z 2023 roku, również dofinansowanym z MHP w ramach „Patriotyzmu Jutra”, zależało nam, aby odczarować słowo „bohater”. adekwatnie „bohaterstwo” od początku towarzyszy działaniom edukacyjnym w DPW i kojarzy się głównie z męskimi dokonaniami na polu bitwy.

fot. Waldemar Stube

W projekcie „Kobiety Wolności” chciałyśmy odejść od tego wąskiego rozumienia, a podkreślić wszystkie te miękkie kompetencje kobiece, które pomogły wygrać powstanie wielkopolskie. Te kompetencje to samoorganizacja, dyscyplina, odporność na stres czy umiejętność pracy w zespole.

W praktyce przełożyło się to na konkrety, jak tajne domowe wychowanie patriotyczne, a w trakcie powstania m.in. przenoszenie rozkazów i zwiad, aprowizację, pomoc medyczną i opiekę nad rannymi.

W projekcie pojawiła się sprawdzona formuła, czyli mobilna wystawa planszowa, karty pracy dla uczestników zajęć, wykłady i warsztaty, w tym warsztat metodyczny dla nauczycieli z Babką od histy, poznańską historyczką Agnieszką Jankowiak-Maik, czy warsztaty wzmacniające dla nastolatek z Fundacją im. Julii Woykowskiej oraz dwa filmy i materiały online dla szkół.

Wystawa wskazywała konkretne postacie z Gniezna lub w jakiś sposób z naszym miastem związane. Wspomnę choćby sanitariuszki Pelagię i Elżbietę Polus, pracujące w gnieźnieńskim lazarecie, Ewę Kasprowicz – społecznicę, bardzo zaangażowaną w struktury gnieźnieńskiego Czerwonego Krzyża, czy wspomnianą Pelagię Gdeczyk, prowadzącą powstańczą kuchnię na gnieźnieńskim dworcu kolejowym.

K.K.-B.: Wracając jednak do twojej pracy, to oprócz pomysłów realizowanych w DPW oraz Starym Ratuszu będącym filią MOK organizujesz też inne warsztaty tematyczne. Lubisz taki intensywny i sprawczy kontakt z odbiorcami?

M.K.-K.: To prawda. Formuła warsztatów o różnym charakterze jest dla mnie formą wymiany umiejętności, wiedzy, emocji, ale też energii. Kiedy wiele lat temu zaczęłam pracę w muzeum, odkryłam, iż lubię kontakt z grupą. Zawsze się zastanawiałam, dlaczego jakiś temat, na przykład historyczny, miałby ludzi zainteresować, i szukałam tej odpowiedzi najpierw w sobie, uczciwie i szczerze.

Nie wchodzę w tematy, które mnie nie kręcą, do których nie jestem przekonana.

W Miejskim Ośrodku Kultury proponuję różnorodne warsztaty tematyczne, craftowe, plastyczne, ruchowe i łączące różne dziedziny dla młodszych i starszych odbiorców. Cykl rodzinnych warsztatów architektonicznych to jeden z tematów, którym zajmuję się ostatnio i który może bardziej rozwinę. Poza tym lubię włączać się w pomysły proponowane przez ekipę, z którą pracuję.

Na przykład cykl „Kultura tego miasta to ludzie” wymyślony przez Dominikę Sochacką-Drzewiecką, albo jej projekt o Klemensie Waberskim. To przykłady projektów z zakresu edukacji kulturowej, bardzo wartościowe i potrzebne w Gnieźnie. pozostało wiele obszarów, którymi chciałabym się zająć, bliskich mi z racji wykształcenia i zainteresowań, jak sztuki wizualne i performatywne czy taniec i ruch.

K.K.-B.: Poza tym tworzysz „kulturalny dom” – nie tylko z powodu swojej pracy i zainteresowań, ale też profesji męża, który jest twórcą wizualnym i wykładowcą Uniwersytetu Artystycznego im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu. To kultura was połączyła i stała się jedną z podstaw życia?

M.K.-K.: Poznaliśmy się ze Sławkiem na plenerze malarskim w muzeum w Dobrzycy. Sztuka, dziedzictwo przeszłości, kultura towarzyszyły nam więc od początku. Pochodzimy też z domów, w których te obszary były obecne. Tata Sławka, Eryk Kuszczak, absolwent PWSSP w Poznaniu (dziś Uniwersytet Artystyczny), był plastykiem miejskim w Gnieźnie, wcześniej projektantem obuwia w gnieźnieńskiej Polanii, świetnym malarzem.

Moi rodzice jako absolwenci kulturoznawstwa UAM od małego wspierali naszą, to jest moją i braci wrażliwość w obszarze szeroko rozumianej humanistyki. Podsuwali niemainstreamowe filmy, literaturę, muzykę, zabierali mnie na wystawy, do muzeów. Dziś ze Sławkiem zapraszamy naszą córkę Ewę w różne przestrzenie, do których warto zaglądać, jak galerie i muzea sztuki. Ewa od małego je zna, więc się tam nie nudzi, szuka „swoich” obrazów, przeżyć, refleksji, sporo o tym rozmawiamy. Oprócz kultury ważna jest też natura, lubimy wspólne wypady do lasu, nad jezioro czy na kajaki.

K.K.-B.: A skąd pojawiło się wcielenie Konstancji Konefki i wycinanka? Bo to kolejne z twoich działań…

M.K.-K.: Wcielenie Konstancji Konefki pojawiło się z potrzeby oddzielenia tego, co robiłam zawodowo, od tego, co robię wyłącznie dla własnej zabawy, satysfakcji i na własnych zasadach. To było też przejście do przestrzeni osobistych poszukiwań twórczych. Sztuki plastyczne generalnie zawsze były mi bliskie. Nie podjęłam jednak studiów artystycznych ani konserwatorskich, choć się do nich przymierzałam.

fot. Waldemar Stube

Wycinanka pojawiła się trochę przez przypadek. Moja niespokojna głowa i dłonie od dłuższego czasu szukały intensywnie zajęcia. Po prostu w pewnym momencie usiadłam i zaczęłam ciąć kolorowy papier kupiony w markecie. To było zupełnie inne niż rysunek i malarstwo, które dobrze znałam.

Nie miałam w rodzinie tradycji wycinania, choć moja babcia pochodzi z Mazowsza, gdzie ta dziedzina to część ludowej kultury materialnej. Zaczęłam dodatkowo zgłębiać temat wycinanek w różnych regionach Polski, co wycinano w przeszłości i co wycinają artyści współcześnie. Temat okazał się fascynujący. Myślę, iż jeszcze trochę powycinam, bo sprawia mi to frajdę.

K.K.-B.: Podsumowując naszą rozmowę, trudno nie dostrzec, iż działasz zarówno w kulturze instytucjonalnej, czyli w Miejskim Ośrodku Kultury, jak i niezależnej, czyli w plenerowym miejscu znanym jako Latarnia na Wenei, gdzie jesteś wspomnianą Konstancją Konefką. Jak patrzysz na te dwie formy? Czy one się uzupełniają i powinny być równie ważne dla mieszkańców i miasta?

M.K.-K.: Dla mnie jest oczywiste, iż kultura instytucjonalna i niezależna mogą istnieć równolegle. Nie ma lepszej czy gorszej, bo to zupełnie inne jakości, które ze sobą nie konkurują. Oczywiście każda musi być robiona w sposób zaangażowany i profesjonalnie, aby odbiorcy jej chcieli. A chcą. W obu przypadkach można też albo robić rzeczy marne, albo generować świetną wartość intelektualną, artystyczną czy rozrywkową.

Za każdym działaniem kulturalnym stoją przecież konkretni ludzie – ich gusty, upodobania, poczucie estetyki, rozeznanie, wyznawane wartości, umiejętność współpracy z ludźmi i zaproszenie ich do współdziałania. To ostatecznie przekłada się na decyzje, aby zorganizować takie czy inne wydarzenie.

Oczywiście, żeby było ciekawie i jakościowo, ważna jest też kasa. Podziwiam koleżanki z pracy i z NGS-ów, które skutecznie piszą wnioski grantowe, zdobywając dofinansowanie na działania kulturalne. Ale to tylko jeden ze sposobów pozyskiwania pieniędzy. Najlepiej gdyby było to finansowanie stałe. Przecież faktem jest, iż wyjątkowe wydarzenia na Latarni na Wenei ściągają ludzi z Polski i ze świata tak samo jak miejskie koncerty czy na przykład duża impreza MOK-u „Koronacja Królewska”.

Dla Gniezna i regionu współistnienie kultury instytucjonalnej i niezależnej to więcej niż sto procent zysku we wszystkich wymiarach – społecznym i turystycznym, a przede wszystkim artystycznym i kulturalnym.

Idź do oryginalnego materiału