**Nie wszystko jest tak, jak się wydaje**
Przed porannym obchodem do ordynatorskiego gabinetu weszła pielęgniarka Dorota i tajemniczo szepnęła:
— Grażyno Stanisławówno, ta Kowalska z piątej sali cały wieczór błagała, żebym dała jej ubranie i wypuściła do domu. Mówiła pani, żeby zgłaszać takie rzeczy.
— Dziękuję, Dorotko, sama się tym zajmę. — Grażyna poprawila wymykający się spod czeplika kosmyk i ruszyła w stronę piątej sali.
Przy oknie leżała odwrócona do ściany dziewczyna.
— Witaj, Kinga, co się stało?
Kinga gwałtownie się odwróciła i usiadła na łóżku.
— Proszę mnie wypisać. Nie mogę tu dłużej leżeć. W domu chociaż mogłabym się czymś zająć, a tu… — W jej głosie zadrżało, a spojrzenie stało się błagalne.
— Płakać nie wolno, dziecku zaszkodzisz. Chyba iż zmieniłaś zdanie i nie chcesz już rodzić? — Grażyna zmarszczyła brwi.
— Nie, nie zmieniłam. Czuję się dobrze. Obiecuję, iż w domu będę leżeć, spacerować i nic nie robić. Proszę, wypiszcie mnie. Na dworze taka piękna pogoda, a ja tu duszę się w sali. — Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało.
— Dobrze. Jutro zrobisz badania, USG i zobaczymy. jeżeli wszystko będzie w porządku, wypiszę cię — obiecała Grażyna.
— Dziękuję! — Kinga złożyła ręce jak do modlitwy. — Obiecuję, iż będę ostrożna, a jeżeli coś się stanie, od razu do pani zadzwonię.
Grażyna wyszła z sali. Wciąż nie mogła pojąć, jak jej syn mógł zakochać się w tej bladej, niepozornej Kindze. Przecież Wojtek — przystojny, dobrze zapowiadający się chłopak — pracował w dużej firmie… *Pracował*. Grażyna poprawiła się w myślach. To jego wybór, a wybór syna trzeba szanować. jeżeli Wojtek ją kochał, ona też spróbuje ją polubić.
Na trzecim roku studiów Wojtek zakochał się w olśniewającej Ewie — tak bardzo, iż stracił głowę. Piękna para. Ale po roku Ewa rzuciła go dla jakiegoś obcokrajowca. Syn długo cierpiał, opuścił zajęcia. Grażyna bała się, iż rzuci studia.
Stopniowo się uspokoił, skończył uczelnię, dostał pracę w prestiżowej firmie. Ale jeszcze długo nie patrzył na dziewczyny. Aż poznał Kingę — jasnowłosą, drobną i niepozorną, całkowite przeciwieństwo olśniewającej Ewy. Może Wojtek uznał, iż taka go nie zdradzi.
— Mamo, poznaj, to Kinga — powiedział, gdy pierwszy raz przyprowadził ją do domu.
Grażyna z trudem powstrzymała grymas. Wszystkie Kingi, jakie kiedykolwiek znała, były dwulicowe. Na zewnątrz — słodkie i delikatne, w środku — przebiegłe. Liczyła, iż ten związek gwałtownie się rozpadnie, byli zbyt różni.
Gdy Wojtek oznajmił, iż się żeni, Grażyna znów się powstrzymała.
— Już złożyliście papiery? — spytała zamiast gratulacji.
— Jeszcze nie. A ty nie cieszysz się? — zaniepokoił się syn.
— Ważne, iż ty się cieszysz — odparła.
Wojtek dał Kindze pierścionek z diamentem, który teraz błyszczał na jej szczupłym palcu. Ślub mieli wziąć w sierpniu. Grażyna liczyła, iż do tego czasu coś się zmieni i Wojtek zmieni zdanie.
I się spełniło. Na urodzinach kolegi Wojtek wypił, nie wsiadł za kierownicę, odesłał Kingę taksówką, a sam poszedł pieszo, by ochłonąć. W ciemnej uliczce zobaczył, jak dwóch typów wpycha dziewczynę do samochodu. Krzyczała o pomoc.
Wojtek się wtrącił. Jeden z nich dźgnął go nożem w brzuch. Samochód odjechał, a on został leżeć na asfalcie. Znaleźli go dopiero rano, ale nie udało się go uratować.
Grażyna mimowolnie winiła Kingę. Dlaczego nie nalegała, żeby pojechał z nią? Winna była też siebie — to ona go tak wychowała.
Myślała, iż nie przeżyje tej straty. A jednak wróciła do pracy. A niedawno na oddział trafiła Kinga — w dziesiątym tygodniu ciąży z zagrożeniem poronienia. Wszystko wskazywało, iż to dziecko Wojtka. Kinga potwierdziła.
Grażyna dawała jej najlepsze leki, pilnowała, by przestrzegała zaleceń. Cieszyła się, iż będzie miała wnuka. Chciała, by urodził się chłopiec, ale i dziewczynkę przyjęłaby z euforią — to przecież dziecko Wojtka.
Przed wypisem Grażyna spytała Kingę, czy spotka się z matką.
— Mama nie wie — odparła zmieszana.
— Jak to? Dlaczego jej nie powiedziałaś?
— Mama wychowała mnie sama. Zawsze się bała, że— Boję się, iż mnie wykluczy, tak jak zawsze bała się, iż skończę tak jak ona — sama z dzieckiem — westchnęła Kinga, a Grażyna pomyślała, iż czasami najtrudniejsze walki toczymy nie z ludźmi, ale z ich strachem.