Nie zniosę już życia z teściową. To prawdziwa męka!

twojacena.pl 1 tydzień temu

To już ponad moje siły – mieszkać z babcią męża! To czysta katorga!

Czasem mam wrażenie, iż nie mieszkam w mieszkaniu, a w muzeum, gdzie niczego nie wolno dotknąć. Od miesięcy błagam męża, żebyśmy się wyprowadzili, choćby do wynajętego lokum, bo życie pod jednym dachem z jego babcią to istne piekło. Zakazuje dotykać dosłownie wszystkiego – każdego przedmiotu, choćby kurzu nie da się zetrzeć bez awantury. Wszystko jest „zabytkowe”, „na pamiątkę”, a jeżeli zrobię coś po swojemu – od razu ma „atak serca”, „ciśnienie skacze”, a pół godziny później cała rodzina już wie, bo babcia dzwoni do każdego, narzekając, jacy to my niewdzięcznicy.

Przed ślubem wzięliśmy z mężem kredyt na mieszkanie. Na wesele rodzice dali nam sporą sumę – byłam w siódmym niebie, iż wreszcie będziemy mieli własne cztery kąty, gdzie ja stanę się gospodynią. Oboje pracowaliśmy, spłacaliśmy raty, wszystko szło dobrze… aż nie odkryłam, iż jestem w ciąży. To był szok – brałam tabletki. Początkowo myślałam choćby o przerwaniu, ale mąż i rodzice jak jeden mąż krzyczeli: „Absolutnie nie!”

Do porodu pracowałam, pieniędzy starczało. Ale po narodzinach córeczki wszystko się posypało – zostaliśmy z jedną pensją. Mąż łapał każdą dodatkową robotę, by utrzymać rodzinę. Do moich rodziców wrócić nie mogłam – u nich ciasno, a u jego rodziców już mieszkał młodszy brat z żoną.

Wtedy wtrąciła się babcia męża. Sama zaproponowała, żebyśmy się do niej wprowadzili – ma trzypokojowe mieszkanie, miejsca pod dostatkiem. Mało ją znałam, ale robiła dobre wrażenie. Zgodziliśmy się, nasze mieszkanie wynajęliśmy, pieniądze płynęły, żyło się lżej… ale nie psychicznie.

Początkowo było znośnie, potem zaczęło się istne szaleństwo. W domu babci niczego nie wolno ruszać. Absolutnie nic! choćby dziecku! jeżeli córeczka coś bierze do rączek albo raczkuje w „niewłaściwe” miejsce – babcia dostaje „zawału”. I zaraz oskarża mnie, iż celowo pozwalam dziecku na wszystko, żeby ją dobić! Gdy mąż wraca z pracy, babcia odgrywa przed nim teatr: jestem złą matką, nie pilnuję dziecka, zachowuję się prowokacyjnie, nie szanuję starszych. A on? Wzrusza ramionami i udaje, iż nic się nie dzieje. Dla niego to chyba norma. Dla mnie już nie do zniesienia. Jestem na krawędzi załamania.

Błagam go: wracajmy do naszego mieszkania. Niech będzie ciężko, niech oszczędzamy, byle bez tego obłędu. Mąż prosi, żeby jeszcze poczekać. Mówi, iż jak skończy się urlop macierzyński, wrócimy. Ale jak dotrwać do tego momentu – nie wiem.

Zaproponowałam zamianę ról: niech on zostanie w domu, a ja pójdę do pracy. Niech sam spróbuje wytrzymać dzień z tą „łagodną staruszką”. Odmówił. Więc postawiłam ultimatum: jeżeli nie wyprowadzimy się w następnym miesiącu, zabieram dziecko i jadę do rodziców do innego miasta. Zamyślił się. Czekam. Nie na słowa – na czyny. Bo naprawdę nie mam już siły.

Idź do oryginalnego materiału