Nieoczekiwana współpraca: jak zięć i teściowa stali się jednym zespołem
Anna Kowalska starannie zapakowała do kraciastej torby domowe ziemniaki, kiszonki, kilka słoików konfitur i wyruszyła w odwiedziny do córki i zięcia. “Lidka, już jestem w pociągu. Niech Witek mnie spotka na dworcu, torba ciężka jak bryła lodu” – zadzwoniła do córki. “Oczywiście, mamo, przyjedziemy” – odparła Lidka. Rano, gdy stanęła na peronie, usłyszała: “Mamo, tutaj!” – Odwróciła się… i zastygła. Obok jej ciężarnej córki stał elegancki, zadbany mężczyzna – na pewno nie ten nieogolony, posępny kierowca TIR-a, z którym nigdy nie potrafiła znaleźć wspólnego języka.
A przecież Witek wcale nie palił się do małżeństwa. W wieku trzydziestu siedmiu lat wciąż był kawalerem i uparcie tłumaczył kolegom na rybach, iż nie spotkał jeszcze tej jedynej, która “zapali w nim ogień”. Jedni zazdrościli: “Bez żony – bez problemów”. Drudzy wzdychali: “Przecież miło, gdy ktoś w domu na ciebie czeka”. On zaś żartował, iż ma przynajmniej jeden plus – żadnej teściowej.
Aż któregoś dnia – jak grom z jasnego nieba. Na stacji benzynowej zobaczył Ją. Lidkę. Dziewczyna z błękitnymi oczami i identyfikatorem na piersi wydała mu się wyjęta z jego snów. Uśmiechnęła się – i koniec, przepadł chłop. Następnego wieczoru podjechał tą samą terenówką, schował za plecami bukiet i, drżąc jak osika, wyjąkał: “Cześć, Lidka… Może zaproszę cię do kawiarni?”
Od tamtej chwili wszystko potoczyło się jak lawina. I oto – ślub. Witek po raz pierwszy od lat pędził do domu, nie do hotelu. Wracał z tras jak na skrzydłach. Po raz pierwszy poczuł się nie tylko mężczyzną, ale i mężem. A potem – przyszłym ojcem. Wszystko układało się pięknie… gdyby nie pierwsze spotkanie z teściową.
Anna Kowalska okazała się kobietą twardego charakteru: inteligentna, chłodna, surowo wychowana. Na pierwszym spotkaniu powitała zięcia lodowatą uprzejmością. A gdy Witek życzliwie nazwał ją drugą mamą, odparła ostro: “Skąd panu przyszło do głowy, iż jestem panu matką?”
Nie obraził się. Po prostu zrozumiał – trzeba będzie zasłużyć na jej zaufanie.
Minął rok. Lidka była w ostatnim miesiącu ciąży. Witek wrócił z trasy, a żona spojrzała na niego z niepokojem: “Mama przyjeżdża do nas na kilka dni…” – “O! Myślałem, iż coś poważnego!” – roześmiał się. – “Mama to mama. Tylko że…” – i rozdrażniony pogładził brodę.
“Tylko że” – podchwyciła żona – “odetnij się, ogól. Mamie nie podoba się, iż wyglądasz jak dziadek spod sklepu.” – “A tobie?” – “Mnie się podoba, ale mama to mama…”
I Witek się podporządkował. Ściął włosy, ogolił się, spojrzał w lustro – sam siebie nie poznał. Na dworcu Anna Kowalska omal nie potknęła się ze zdumienia: przed nią stał nie zaniedbany kierowca, ale wysportowany, młodo wyglądający mężczyzna. Na jej twarzy pojawił się ciepły, zaskoczony uśmiech. A Witek nagle uświadomił sobie, że… cieszy się na widok tej kobiety. Coś się w niej zmieniło. I chyba w nim też.
Wieczorem wymknął się do pokoju – zaczynał się mecz. Włączył telewizor cicho, by nie przeszkadzać. Nagle – głos za plecami: “Witold, zrób głośniej! Też lubię piłkę! I koszykówkę!”
Odwrócił się. Anna Kowalska stała z zaciekawieniem w oczach. I gdy razem dopingowali tę samą drużynę, zrozumiał – to nie będą zwykłe odwiedziny.
Następnego dnia wybrali się z Lidką na ryby. Namiot, wędki, prowiant. Anna Kowalska spytała: “Nie wybieracie się czasem na ryby? Ja też z wami! Zabierzcie mój namiot – ugotuję zupę rybną, oderwiecie mnie tylko siłą!”
Na łonie natury teściowa była w swoim żywiole: ognisko, drewno, choćby stół z pniaków. Śmiała się, żartowała, iskrzyła humorem – jakby odmłodniała o dwadzieścia lat. Zupę ugotowała taką, iż Witek prosił o dokładkę trzy razy. Potem przeszli już na “ty”. Żartowali nawet, iż jeżeli Lidka na starość będzie taka jak jej mama – będzie szczęśliwy.
Anna przytuliła córkę i szepnęła: “Jakie to szczęście, iż was mam…”
I w tej chwili Witek zrozumiał: żaden mundial nie zastąpi tego, co ma teraz – swojego, prawdziwego.