Już teraz, w wieku 48 lat, w swoim odbiciu w lustrze widzę tylko jakąś postarzałą i bardzo zmęczoną życiem kobietę, którą na pewno nigdy nie chciałam być.
Teraz doskonale widzę na własnym przykładzie, co oznacza całkowicie poświęcić się własnym dzieciom do ostatniej chwili, które dorosły i spokojnie się rozjechały, każde z nich ma teraz swoje życie i swoje zainteresowania, a mąż w pewnym momencie po prostu odszedł do innej, wybrał życie z nią, a nie ze mną.
I kto jest winien w tej sytuacji? Myślę, iż nie trzeba wyjaśnień.
Zacznę opowieść od tego, iż powiem, iż wyszłam za mąż bardzo wcześnie, byłam wtedy jeszcze zupełnie młoda.
Zaproszeni goście na weselu od razu domyślili się, iż mój ślub nie jest z prawdziwej miłości, a wychodzę za mąż, ponieważ już spodziewam się dziecka i niedługo zostanę mamą. Wszystko było jasne dla wszystkich bez zbędnych słów.
A co tu ukrywać? Dowiedziałam się, iż oczekuję dziecka, i mój chłopak od razu oświadczył mi się, oboje uważaliśmy, iż to będzie adekwatna decyzja, bo dzieci powinny dorastać w rodzinie i oboje rodzice powinni być przy nich.
W odpowiednim czasie urodził się nasz mały synek, a wszystkie domowe obowiązki i opieka nad małym dzieckiem spadły wyłącznie na moje barki.
Taka sytuacja, jak nasza z mężem, obserwowana jest teraz w większości rodzin. Wtedy jednak było mi bardzo przykro, iż Aleksander, iż tak powiem, żyje tylko dla siebie, tylko swoimi pragnieniami i przekonaniami.
Mój mąż był przekonany, iż jest młody, życie jest dla niego jeszcze ciekawe, wszystko przed nim, a w domu ciągle zmęczona żona domowymi obowiązkami, brudne pieluchy i małe dziecko, które nie daje spać w nocy ani odpocząć w dzień, bo nasz synek był niespokojny.
Musiałam codziennie prać stosy brudnych pieluch, niańczyć się sama z dzieckiem, a jeszcze dogadzać mężowi, przygotowywać Aleksandrowi smaczną kolację, gdy zmęczony wracał z pracy.
A niedługo dowiedziałam się, iż spodziewam się drugiego dziecka i już przygotowywałam się zostać mamą po raz drugi.
Aleksandrowi to wcale się nie spodobało, często się złościł, ciągle był niezadowolony i choćby raz wyszedł z domu, czym bardzo mnie zaskoczył.
Z czasem Aleksander jednak przyjął tę wiadomość, pogodził się z nią jak z czymś naturalnym i nasze życie toczyło się jak wcześniej, choć nie mogę powiedzieć, iż żyliśmy dobrze.
Później na świecie pojawiła się nasza córka i moje życie zamieniło się w całodobową pracę bez odpoczynku.
Całą siebie poświęciłam wychowaniu naszych dzieci i temu, iż biegałam i uspokajałam swojego męża – ciągle narzekał, iż ma problemy w pracy, a w domu w ogóle nie wiadomo, co się dzieje, i nie ma chwili na odpoczynek.
25 lat naszego wspólnego życia rodzinnego przeleciało dla mnie osobiście jak jeden dzień, ale bardzo intensywny i ciężki dzień, do którego wcale nie chce się wracać.
Jeśli teraz usiąść i wszystko wspomnieć w dwóch słowach, co się wydarzyło przez ten czas i jak żyłam, to historia wyjdzie z dość smutnym zakończeniem, moim zdaniem.
Dosłownie sama postawiłam syna i córkę na nogi. Sama biegałam i zaprowadzałam ich do przedszkola, a potem do szkoły. Chciałam, żeby wyrośli na wykształconych ludzi, więc moje dzieci chodziły na różne kółka naukowe i sportowe.
Do tego potrzebne były niemałe pieniądze, których nam z mężem wiecznie brakowało. Dlatego z czasem, oprócz wszystkiego, pracowałam jak wół na dwóch etatach.
Pomogłam dzieciom zdobyć wyższe wykształcenie i znaleźć pracę, zawsze kroczyłam obok nich przez całe życie. Gdziekolwiek moje dzieci nie były, zawsze byłam obok z pomocą i dobrą radą.
A w ramach podziękowania nic za to nie otrzymałam, co najbardziej mnie zasmuciło: syn wyjechał za granicę i mieszka tam, a córka wyszła za mąż i teraz jest na urlopie macierzyńskim.
Mężowi też przestałam być potrzebna. Gdy tylko obchodziliśmy moje 45. urodziny, odszedł do młodej kobiety, zadbanej, która kochała siebie, dbała o siebie i niczego sobie nie żałowała.
Już od 3 lat mieszkam całkiem sama: mąż do mnie nie wrócił, ma tam już swoją rodzinę, a moje dzieci rzadko do mnie dzwonią, by dowiedzieć się, jak się u mnie sprawy mają.
I to czasem wydaje mi się, iż wcale ich to nie interesuje, dla nich pozostałam w przeszłości, jestem dla nich zupełnie daleka. A dzwonią tylko dla formalności, bo czuję, jak się oddalają i nasze relacje stają się jakieś suche i obojętne.
Wielu moich znajomych i koleżanek z pracy mówi, iż los daje mi drugą szansę – by żyć dla siebie, bo ze wszystkim sobie poradziłam, zostałam sama i mogę teraz żyć dla siebie i myśleć o sobie.
Ale ja tak bardzo przyzwyczaiłam się oddawać wszystko co najlepsze innym, żyć dla innych, iż nie wyobrażam sobie życia dla samej siebie. I prawdę mówiąc, bardzo tęsknię za swoimi dziećmi i przykro mi, iż tak gwałtownie przyzwyczaiły się żyć beze mnie i stałam się dla nich naprawdę po prostu niepotrzebna i choćby nie łudzę się, iż kiedyś będą mi wdzięczne za to, co dla nich zrobiłam.
Przez te ostatnie 3 lata samotności wiele zrozumiałam: nie powinnam była wcześniej tak bez opamiętania harować w pracy i biegać bez chwili wytchnienia za własnymi dziećmi i mężem. Co z tego otrzymałam?
Moim dzieciom, synowi i córce, matka teraz wcale nie jest potrzebna. Mają swoje młode życie, w którym nie ma miejsca dla matki, pamiętają o mnie w wielkie święta i ciągle oczekują ode mnie tylko pomocy i upominków.
Mężowi nie poświęcałam wystarczająco dużo czasu od momentu, gdy zaczęłam pracować na dwóch etatach i cały czas poświęcać dzieciom. Więc przeniósł się do innej kobiety.
A w lustro, przyznam, choćby boję się spojrzeć. Powinnam była zobaczyć tam młodą babcię, a widzę tylko starą i zmęczoną twarz samotnej kobiety.
Nie wiem, jak się z tym pogodzić, co dalej? Przecież najlepsze młode lata mojego życia minęły, są już za mną. Jak mogę jeszcze stać się szczęśliwą kobietą? Czy to w ogóle możliwe, gdy ma się już 48 lat?