Nowa żona syna z dwójką dzieci zamienia każdy dzień w piekło.

twojacena.pl 3 dni temu

To już trzeci rok, odkąd mój syn Jakub wprowadził do naszego domu nową żonę z dwójką dzieci z poprzedniego małżeństwa. Nie miałam pojęcia, w co zamieni się moje życie. Na początku zapewniał, iż to tylko na chwilę, iż zatrzymają się u mnie na kilka miesięcy, dopóki nie znajdą własnego mieszkania. Minęły trzy lata, a „tymczasowe” stało się stałe. Do tego jego żona, Kasia, jest w ciąży. Każdy kolejny dzień mojej starości coraz bardziej przypomina udrękę.

Mieszkamy w typowym dwupokojowym mieszkaniu na blokowisku. Teraz w domu jestem ja, mój syn, jego ciężarna żona i jej dwoje dzieci. niedługo dołączy jeszcze jeden maluch. Nie mam pretensji do Kasi – odzywa się do mnie z szacunkiem, nie awanturuje się. Ale nie chce i nie potrafi nic zrobić w domu. Choć dzieci chodzą do przedszkola, ona nie pracuje, tylko przesiaduje w internecie albo spotyka się z koleżankami. Czasem robi sobie paznokcie i choćby boję się pytać, za czyje pieniądze.

Jakub pracuje, owszem. Ale jego pensja ledwo starcza na jedzenie i czynsz, zwłaszcza przy takiej gromadce. Reszta spoczywa na mnie. Moja emerytura i dodatkowa praca – codziennie od piątej rano myję podłogi w dwóch biurach, by przed ósmą wrócić do domu. Wydawałoby się, iż mogłabym odpocząć, ale nie ma mowy – w zlewie sterta naczyń po rodzinym śniadaniu, obiad nieugotowany, pranie niepozmywane, podłoga nieumyta. A to wszystko na mojej głowie.

Kasia, zanim zaszła w ciążę, czasem robiła zakupy, czasem gotowała. Teraz – kompletnie nic. Mówi, iż ją ciągnie w dole brzucha. Odprowadza dzieci do przedszkola i przepada. Wraca z Jakubem na obiad, a jeść trzeba – więc gotować, nakrywać, potem wszystko sprzątać. Czy ona to robi? Oczywiście, iż nie. Wszystko na mnie. I już nie daję rady.

Raz odważyłam się porozmawiać z synem. Jakubku, mówię, w małej kawalerce jest nas za dużo, może pomyślicie z Kasią o wynajmie? Tylko wzruszył ramionami: „Mamo, połowa mieszkania jest moja, na wynajem nie mam forsy. Trzeba to przetrzymać.” Jakby te słowa rozcięły mi serce. Całe życie żyłam dla niego, dla rodziny. A teraz – mam przetrzymywać?

Miesiąc temu miałam atak nadciśnienia. Zemdlałam w kuchni, patelnia o mało nie spadła ze stołu. Zawieźli mnie karetką. Lekarz powiedział: potrzebny spokój, odpoczynek, zero stresu. Ale jak tu odpocząć, gdy w domu codziennie jest jak na jarmarku?

Dzieci, oczywiście, nie są winne. Ale one, ciężarna Kasia i obojętność syna zamieniły moją starość w niekończące się zmęczenie. Po obiedzie próbuję się położyć choć na godzinę – nogi bolą, krzyż się łamie. Ale później znów wstaję, gotuję kolację, sprzątam. Wieczorem dom zamienia się w wariatkowo – dzieci piszczą, biegają, biją się, krzyczą, płaczą. Spokój w tych czterech ścianach to już dawno zapomniany luksus.

Coraz częściej łapię się na myśli, iż jedyne wyjście to wziąć kredyt i wynająć sobie choćby malutkie mieszkanie. Gdzie będzie cicho. Gdzie nikt nie będzie tłuc garnków, rzucać zabawkami i czekać, aż ktoś poda im jedzenie. Gdzie wreszcie będę mogła odetchnąć.

Ale się boję. Boję się zostać sama. Boję się brać kredyt na stare lata. A jednak jeszcze bardziej boję się codziennego uczucia, iż jestem służącą we własnym domu. W domu, w którym myślałam, iż spotkam starość z ciepłem i troską. A wyszło – z rękami wykrwawionymi od sprzątania i tętnem pod dwieście.

Idź do oryginalnego materiału