Nowa żona syna z dwójką dzieci zmienia każdy dzień w koszmar.

twojacena.pl 1 dzień temu

Trwa to już trzeci rok. Gdy mój syn Krzysztof przyprowadził do naszego domu nową żonę – kobietę z dwójką dzieci z poprzedniego małżeństwa – choćby nie przypuszczałem, jak bardzo zmieni się moje życie. Na początku zapewniał, iż to tylko na chwilę, iż zatrzymają się u mnie na kilka miesięcy, dopóki nie znajdą własnego mieszkania. Minęły trzy lata, a ta „chwila” zamieniła się w stały stan. Co gorsza, jego żona Kinga jest teraz w ciąży. Każdy dzień mojej starości coraz bardziej przypomina udrękę.

Mieszkamy w typowej dwupokojówce na blokowisku. W tej chwili w mieszkaniu jestem ja, mój syn, jego ciężarna żona i jej dwójka dzieci. niedługo dołączy kolejny maluch. Nie mam pretensji do Kingi – zwraca się do mnie z szacunkiem, nie urządza awantur. Ale w domu nie chce i nie potrafi nic zrobić. Choć dzieci chodzą do przedszkola, ona nie pracuje, tylko przesiaduje w Internecie albo wychodzi ze znajomymi. Czasem robi sobie manicure – i boję się pytać, za czyje pieniądze.

Krzysztof pracuje, to prawda. Ale jego pensja ledwo starcza na jedzenie i czynsz, zwłaszcza przy takiej gromadce. Resztę pokrywam ja. Moja emerytura i dodatkowa praca: codziennie od piątej rano myję podłogi w dwóch biurach, a przed ósmą wracam do domu. Wydawałoby się, iż mogę odpocząć, ale gdzie tam – w zlewie góra naczyń po rodzinnych śniadaniach, obiad jeszcze nie gotowy, pranie nie poskładane, podłoga nie umyta. A to wszystko spada na mnie.

Kinga, zanim zaszła w ciążę, chociaż robiła zakupy, czasem coś ugotowała. Teraz – zupełnie nic. Mówi, iż ją „ciągnie w dole”. Odprowadza dzieci do przedszkola i znika. Wraca z Krzysztofem na obiad, a jeść trzeba – ugotować, podać, potem pozmywać. Czy ona to robi? Oczywiście, iż nie. Wszystko na mnie. I już nie daję rady.

Pewnego dnia odważyłem się porozmawiać z synem. Krzyśku, mówię, w tym małym mieszkaniu jest nas za dużo, może pomyślicie z Kingą o wynajmie? Wzruszył tylko ramionami: „Tato, połowa mieszkania to moja, na wynajem nie ma pieniędzy. Trzeba wytrzymać.” Jakbym dostał sztyletem w serce. Całe życie żyłem dla niego, dla rodziny. A teraz – mam wytrzymywać?

Miesiąc temu miałem atak nadciśnienia. Upadłem na kuchnię, patelnia o mało nie spadła ze stołu. Zabrali mnie karetką. Lekarz powiedział: potrzebny spokój, odpoczynek, zero stresu. Ale jak tu odpocząć, skoro w domu codziennie jest jak na jarmarku?

Dzieci, oczywiście, nie są winne. Ale one, ciężarna Kinga i obojętność syna zamieniły moją starość w niekończące się zmęczenie. Po obiedzie próbuję się położyć choć na godzinę – nogi bolą, krzyż łamie. Ale potem znów wstaję, gotuję kolację, sprzątam. Wieczorem dom zmienia się w dom wariatów: dzieci wrzeszczą, biegają, biją się, płaczą. Spokój w tym mieszkaniu to od dawna zapomniany luksus.

Coraz częściej myślę, iż jedyne wyjście to wziąć kredyt i wynająć choćby malutkie kawalerki. Gdzie będzie cicho. Gdzie nikt nie będzie tłuc garnków, rzucać zabawkami i czekać, aż przyniosę im jedzenie. Gdzie w końcu będę mógł po prostu odetchnąć.

Ale się boję. Boję się zostać sam. Boję się brać kredyt na stare lata. A jednak jeszcze bardziej boję się codziennie czuć jak służący we własnym domu. W domu, w którym myślałem, iż spotkam starość z ciepłem i troską. A okazało się – z rękami wykrwawionymi od sprzątania i pulsem pod dwieście.

Życie nauczyło mnie jednego: czasem trzeba postawić granicę, choćby własnemu dziecku. Inaczej znikniesz pod ciężarem cudzych oczekiwań.

Idź do oryginalnego materiału