Nowe początki, nowe więzi

newsempire24.com 5 dni temu

Nowe życie, nowa rodzina

Barbara wyszła z gabinetu lekarskiego szczęśliwa – będzie matką. gwałtownie szła do domu, chcąc jak najprędzej zrobić niespodziankę mężowi. Marian, jak zwykle po nocnej zmianie, powinien był spać do południa, ale wiedziała, iż już wstał. Wzięła wolne w pracy specjalnie na tę wizytę.

Jednak to on ją zaskoczył. Gdy otworzyła drzwi kluczem, w przedpokoju na komodzie leżała damska torebka.

— Co to ma znaczyć? — zdziwiła się nieprzyjemnie. — Czyja to?

Bała się otworzyć drzwi do sypialni, ale gdy w końcu to zrobiła, zobaczyła to, czego się spodziewała. Obca kobieta leżała na jej miejscu, a obok Marian. Czy to przez wyraz jej twarzy, czy przez zaskoczenie, tamta kobieta wypadła jak oparzona. Marian zaś wstał powoli i spokojnie się ubrał.

— Pakuj swoje rzeczy w walizkę i wynoś się do swojej kochanki — powiedziała twardo Barbara i wyszła z pokoju.

Czuła się tak źle, jak nigdy dotąd. Potem była karetka, szpital i słowa lekarza:

— Straciła pani dziecko.

Wróciła do pustego mieszkania, pełnego bałaganu po kłótni. Po kilku dniach postanowiła zacząć od nowa – najpierw rozwód. Marian nie pokazał się więcej, spotkali się dopiero w sądzie. Patrzył na nią z wyrzutem, ale milczał.

Minęło półtora roku. Choć miała zaledwie dwadzieścia siedem lat, nie interesowała się mężczyznami. choćby w pracy mówili:

— Basia, żyjesz jak cień. Życie musi iść dalej.

— Coś we mnie pękło — tłumaczyła. — Nie potrafię się już cieszyć.

— Zerknij na Leszka — radziły koleżanki. — Myślisz, iż przypadkiem czeka na ciebie po pracy i podwozi do domu? To porządny facet.

W końcu go zauważyła. niedługo poszli razem do kawiarni, potem na spacer. Po kilku miesiącach Leszek się oświadczył:

— Wyjdź za mnie, Basia. Będziemy wracać do domu razem.

I tak właśnie było. Razem do pracy, razem z pracy. Kolacje, spacery, wspólne wieczory. Basia marzyła tylko o jednym: zostać matką. Ale jakoś nie wychodziło.

Pewnego dnia pojechała z koleżankami z pracy do domu dziecka – ich firma organizowała pomoc. Tam zobaczyła pięcioletnią dziewczynkę o smutnych oczach. Od tego dnia myśl o niej nie dawała jej spokoju.

— Leszek, weźmy dziecko z domu dziecka. Skoro nie możemy mieć swojego… Te dzieci tak patrzą na ludzi, jakby czekały na cud.

— Basia, wszystkich nie uratujemy — odpowiedział.

— Ale choćby jedno to już szczęście. Polubiłam tę dziewczynkę. Ma na imię Zosia.

Leszek nie spodziewał się tego, ale się zgodził. Zosia urodziła się w domu dziecka – matka oddała ją zaraz po porodzie.

Barbara rozmawiała z dyrektorką, panią Jadwigą.

— Chcę adoptować Zosię. Co trzeba zrobić?

— Nie ma pani własnych dzieci?

— Nie — opowiedziała swoją historię.

— jeżeli myśli pani, iż to zastąpi stracone dziecko, to się myli. To musi być decyzja dla niej, nie dla siebie. Proszę to przemyśleć.

Gdy wychodziła, zobaczyła Zosię siedzącą na ławce z pluszakiem w ręku.

Wkrótce Zosia została ich córką. Barbara była szczęśliwa. Kochała ją jak własną, nie widząc w niej zastępstwa. Dziewczynka też była szczęśliwa. Tylko Leszek się oddalał.

Pewnego dnia powiedział:

— Basia, popełniliśmy błąd. Nie potrafię ją pokochać. Chcę własne dziecko. Może oddajmy ją z powrotem.

— Dziecko to nie rzecz — odpowiedziała twardo. — Zosia jest naszą córką.

— Twoją, nie moją. jeżeli jej nie oddasz, to wybieraj: ja czy ona.

— Wybór jest prosty. Zosia zostaje.

Rozwiedli się. Barbara i Zosia zamieszkały w jej starym mieszkaniu. Dziewczynka poszła już do szkoły. Pewnego dnia pod blokiem spotkały Mariana.

— Basiu, szukałem cię. Słyszałem, iż wyszłaś za mąż.

— Już nie. Czego chcesz?

— Chcę wszystko naprawić. Wiem, iż przez mnie straciłaś dziecko. Wybacz mi.

— Nie, Marian. Musimy iść.

Słyszała, jak mówił za nimi:

— jeżeli czegokolwiek potrzebujesz, mój numer się nie zmienił.

Myśl o innej dziewczynce z domu dziecka – Ewie – nie dawała jej spokoju. Gdy znów ją zobaczyła, serce zabiło jej mocniej.

— Jaka dobra i skromna…

Pewnego zimowego wieczoru, gdy wróciła do domu, przypomniała sobie słowa Mariana. Wyjęła telefon.

— Cześć, musimy porozmawiać.

Wkrótce siedział w kuchni, słuchając jej pomysłu.

— Chcesz, żebym pomógł ci adoptować Ewę?

— Tylko jeżeli chcesz.

— Basiu, przecież przez mnie tak wiele straciłaś. Chcę to naprawić. Będziemy szczęśliwą rodziną.

Barbara zrozumiała, iż dla Ewy jest gotowa dać mu drugą szansę.

— Naprawdę się zgadzasz?

— Oczywiście. Dzieci są wszystkie nasze.

Wigilia była wyjątkowa. Zosia i Ewa z Marianem ubierali choinkę, a z kuchni unosił się zapach pierogów i barszczu.

— Mamo, kiedy już zaczniemy? — pytały niecierpliwie.

— Zaraz, córeczki.

Marian patrzył na tę scenę z uczuciem, którego dawno nie znał.

— Jakie to szczęście mieć rodzinę.

Dla nich wszystkich ten Nowy Rok był początkiem nowego życia. Przed nimi były wyzwania, nadzieje, ale wiedzieli, iż poradzą sobie razem.

Idź do oryginalnego materiału