Nowy wakacyjny trend, który trochę mnie dziwi. Nie wiem, co kobiety w tym widzą

mamadu.pl 7 godzin temu
W mediach społecznościowych coraz częściej pojawia się trend na "samolotową pielęgnację". Kobiety pokazują, jak w czasie lotu przeprowadzają pełne rytuały beauty – od demakijażu po makijaż końcowy. Ale czy naprawdę samolot to dobre miejsce na takie zabiegi?


Trend pielęgnacyjny na pokładzie samolotu


Ostatnio w mediach społecznościowych coraz częściej widuję filmy z kategorii "travel skincare routine". Młode kobiety pokazują, jak podczas lotu zmywają makijaż, tonizują skórę, nakładają maseczki w płachcie, kręcą włosy na wałki, nakładają kremy, olejki, a na koniec – już tuż przed lądowaniem – robią pełny makijaż od nowa.

Wszystko to oczywiście na swoim miejscu pasażera w samolocie. Trend niby niewinny, mało komu przeszkadza, a jednak... nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż jest w tym coś dziwnego.

Niedawno leciałam do rodziny za granicą i przyznam, iż miałam okazję zaobserwować to zjawisko na żywo. Siedząca 2 rzędy przede mną po skosie pasażerka odpaliła swój rytuał pielęgnacyjny zaraz po osiągnięciu wysokości przelotowej. Zamiast lusterka używała przedniej kamery w telefonie.

Najpierw chusteczki do demakijażu, potem mgiełka, serum, maseczka, krem pod oczy, balsam do ust. A na deser po usunięciu maseczki: eyeliner i szminka. Cała kosmetyczka rozłożona na kolanach, lusterko w dłoni, a obok – kubek z kawą.

Siedziała z brzegu, więc pasażerowie w środku i od okna choćby nie mieli szans wyjść do toalety, gdyby naprawdę mieli taką potrzebę. Wszystko działo się w czasie lotu, w klimatyzowanej, suchej kabinie, gdzie dostęp do bieżącej wody jest, delikatnie mówiąc, ograniczony.

Dbanie o cerę jest ważne, ale...

Nie chodzi mi o to, iż ktoś o siebie dba. Sama jestem mamą, wiem, jak ciężko znaleźć chwilę spokoju dla siebie. Znam te poranki, gdy umalowanie rzęs bez efektu pandy przy dziecku skaczącym po kanapie graniczy z cudem.

I naprawdę rozumiem, iż lot – szczególnie bez dzieci – może wydawać się luksusowym momentem, żeby zadbać o siebie. Tylko że... no właśnie. Lot samolotem to nie spa. A pielęgnacja skóry to nie tylko kremy i maseczki, ale też – przede wszystkim – higiena.

Brudne dłonie, którymi wcześniej dotykało się miliona rzeczy na lotnisku i w samym samolocie: paszporty, uchwyty bagażu, klamki w łazience, ekrany dotykowe, a potem... bez mycia rąk – siup! – serum na twarz.

W łazience samolotowej nie ma choćby warunków do dokładnego umycia rąk, a przecież dotykamy twarzy, wklepujemy kosmetyki, czasem choćby wyciągamy pędzle i gąbeczki. To wszystko wygląda ładnie na Instagramie, ale w rzeczywistości ma więcej wspólnego z ryzykownym eksperymentem niż z dbaniem o siebie.

Samoopieka może być inaczej wyrażona


W teorii to ma być akt "samoopieki". Kobieta dba o siebie, znajduje moment na pielęgnację i relaks, celebruje swoją kobiecość – piękne hasła, naprawdę.

Ale kiedy patrzę na nie przez pryzmat mamy, która uczy swoje dzieci podstaw higieny, nie mogę nie zadać sobie pytania: co z myciem rąk? Co z pokazaniem, iż pielęgnacja to nie tylko efekt końcowy na selfie, ale też proces, który ma być bezpieczny dla skóry?

Może jestem staroświecka. Może po prostu zbyt praktyczna. Ale gdy widzę kobiety, które w kabinie samolotu z ograniczoną przestrzenią, suchym powietrzem i milionem bakterii biorą się za pielęgnację warstwa po warstwie – od demakijażu do pełnego glam looku – mam ochotę powiedzieć: serio? To ma być to "dbanie o siebie"?

Nie mam nic przeciwko temu, żeby kobiety czuły się dobrze we własnej skórze – dosłownie i w przenośni. Ale może warto pamiętać, iż samoopieką nie zawsze musi być spektakularny rytuał.

Czasem to po prostu sen, butelka wody i przeczytanie rozdziału książki w spokoju. Ostatecznie: balsam na usta czy jakieś mało inwazyjne płatki pod oczy. I choć trend ten nie przeszkadza mi bezpośrednio jako współpasażerce – w końcu nikogo nikt nie oblewa kremem – to jednak dziwi.

Dziwi, bo pokazuje, jak bardzo dajemy się wciągnąć w iluzję "ładnych momentów", zamiast po prostu zadbać o zdrowy rozsądek. I chyba tego chciałabym nauczyć moje dzieci: iż dbanie o siebie to nie tylko to, co widzą inni. To przede wszystkim to, czego nie widać – na przykład czyste ręce.

Idź do oryginalnego materiału