Obca rodzina okazała się moja
Zofia Nowak zawsze mówiła, iż los uwielbia zaskakiwać ludzi w najmniej spodziewanych momentach. Ale choćby w najśmielszych marzeniach nie przewidziała takiego zwrotu akcji.
Wszystko zaczęło się, gdy do sąsiedniego mieszkania wprowadziła się młoda rodzina. Ściany w starym bloku były cienkie, więc Zofia mimowolnie słyszała ich rozmowy, kłótnie i płacz dziecka. Na początku ją to irytowało – w wieku sześćdziesięciu trzech lat przywykła do ciszy i spokoju. Ale z czasem te głosy stały się znajome, niemalże bliskie.
Pierwsze spotkanie miało miejsce przy skrzynkach pocztowych. Młoda kobieta z wózkiem próbowała jednocześnie wyciągać listy i uspokajać płaczące niemowlę. Zofia podeszła bliżej.
– Pomogę pani – powiedziała, wyciągając ręce w stronę dziecka. – Niech pani przegląda pocztę, a ja je pokołyszę.
– Dziękuję bardzo – uśmiechnęła się wdzięcznie kobieta. – Jestem Karolina. A to nasz Jaś, ma dopiero cztery miesiące.
– Zofia Nowak – przedstawiła się sąsiadka, ostrożnie biorąc chłopczyka na ręce. – Ojej, jaki śliczny! Jak laleczka.
Jaś natychmiast się uspokoił, jakby wyczuł dobre dłonie. Karolina spojrzała na sąsiadkę ze zdziwieniem.
– Ma pani magiczne ręce! W domu płacze non-stop, a tu nagle cichnie.
– Doświadczenie, kochanie, doświadczenie – westchnęła Zofia. – Swoje dwójkę wychowałam, wnuki niańczyłam. Tyle iż już dorosłe, a dzieci daleko mieszkają.
Od tamtej pory Karolina często zaglądała do Zofii po radę. To kasza się nie udała, to dziecko nie spało, to po prostu chciało się pogadać. Zofia zawsze przyjmowała ją z otwartymi ramionami.
– Pani Zofio, mogłaby pani zaopiekować się Jasiem na godzinkę czy dwie? – poprosiła pewnego dnia Karolina. – Muszę iść do lekarza, a z dzieckiem w kolejce to męka.
– Oczywiście, złotko, zostaw go. My z Jasiem przecież dawno się znamy, prawda, skarbie?
Te prośby stawały się coraz częstsze. Zofia choćby nie zauważyła, jak przywiązała się do chłopca. Rozpoznawał ją, wyciągał rączki, a gdy zaczął mówić, pierwszym słowem, które opanował, było „babcia”. Karolina śmiała się, iż Jaś pomylił babcie.
Mąż Karoliny, Krzysztof, początkowo patrzył na sąsiadkę z nieufnością. Był człowiekiem zamkniętym w sobie, małomównym. Pracował jako kierowca, często wracał późno, zmęczony i naburmuszony.
– Po co ty ciągle do tej staruszki chodzisz? – mruczał. – Sama głowa nie służy?
– Krysiu, ona jest taka dobra. I z Jasiem pomaga. Wyobrażasz sobie, jak bym bez niej dała radę?
– Jakoś byś dała. Nie podoba mi się to. Obcy ludzie wtrącają się w nasze sprawy.
Ale los zadecydował inaczej. Krzysztof miał wypadek. Nic poważnego – złamał nogę, ale przez dwa miesiące musiał leżeć. Pieniędzy zaczęło brakować.
Karolina miotała się między mężem, dzieckiem a szukaniem dorywczej pracy. Jaś, czując napięcie matki, stał się marudny. W mieszkaniu wisiała nerwowa atmosfera.
– Nie wytrzymam – szlochała Karolina, wpadając do Zofii. – Krzysiek leży, zły jak osa, Jaś drze się, kasy brak. Nie wiem, co robić.
– Uspokój się, córuś – Zofia przytuliła sąsiadkę. – Wszystko się ułoży. Przyprowadzaj Jasia do mnie, niech u mnie siedzi. A ty spokojnie szukaj roboty.
– Ale ja nie będę mogła pani zapłacić…
– Kto o to prosi? Dla mnie to sama radość. Samotnie człowiekowi smutno.
Karolina znalazła pracę jako ekspedientka w małym sklepiku. Grafik był nieregularny, ale przynajmniej jakieś pieniądze były. Jaś spędzał u Zofii całe dnie. Karmiła go, zabierała na spacery, czytała bajki, bawiła się z nim.
Krzysztof początkowo protestował, ale w końcu się pogodził z sytuacją. Zwłaszcza gdy zobaczył, jak syn cieszy się na widok sąsiadki, jak się do niej garnie.
– Dziwne to – mruczał pod nosem. – Obca kobieta, a dziecko ją bardziej kocha niż prawdziwą babcię.
A prawdziwa babcia istnI minęły lata, Jaś poszedł do szkoły, a rodzina Krzysztofa i Karoliny stała się dla Zofii prawdziwym domem, bo rodzina to nie tylko krew, ale przede wszystkim serce.