Oddajcie mi dzieci!” — zażądała siostra, która zniknęła na osiem lat…

newsempire24.com 1 tydzień temu

„Oddajcie mi moje dzieci!” — zażądała siostra, której nie widziałem od ośmiu lat…

Czasem życie układa się tak, iż stajesz się rodzicem, zanim zdążysz naprawdę dorosnąć. Nie z własnej woli — z konieczności. Tak właśnie stało się ze mną.

Nazywam się Marek. Wychowałem się w domu dziecka. Gdy miałem dziewięć lat, trafiła tam też moja młodsza siostra Kasia — miała wtedy zaledwie cztery lata. Trzymaliśmy się razem, jak mogliśmy. Oddawałem jej swoje cukierki, pomagałem w lekcjach, broniłem przed surowością i niesprawiedliwością. Marzyłem o dniu, gdy zabiorę ją stamtąd, gdy już nie będzie sama.

I ten dzień nadszedł. Gdy dostałem swoje pierwsze mieszkanie i uregulowałem sprawy opieki — Kasia zamieszkała ze mną. Staliśmy się prawdziwą rodziną. Pracowałem, uczyłem się, a ona rosła — mądra, piękna dziewczyna, świetnie się uczyła, choćby uprawiała sport. Byłem z niej dumny.

Wszystko zmieniło się gwałtownie, gdy Kasia skończyła piętnaście lat. Zakochała się w starszym chłopaku — moim rówieśniku. Tomek był, jak to się mówi, „ulicznym cwaniakiem” — bez pracy, bez wykształcenia, wciąż wałęsał się po klatkach schodowych. Próbowałem ją odwieść od tego, ale na próżno: łzy, krzyki, miłosne zaklęcia. A potem — ciąża. Siostra nie miała jeszcze szesnastu lat.

Zebrałem siły, by przyspieszyć ich ślub. Kilka miesięcy później przyszły na świat bliźnięta — Zosia i Staś. Starałem się nie wtrącać w ich życie, ale zawsze byłem w pobliżu, gotów pomóc. Z początku wszystko zdawało się jakoś układać. Tomek znalazł pracę, Kasia zajmowała się dziećmi.

Lecz gdy maluchy nie skończyły choćby pół roku, Kasia znów zaszła w ciążę. Westchnąłem, ale się pogodziłem. Urodził się Jasio. A potem wszystko poszło na złamanie karku: Tomka zwolniono, zaczął pić, Kasia się rozpuściła, coraz częściej zostawiając dzieci same.

Wtedy miałem już swoją rodzinę, żonę Ewę, oczekiwaliśmy dziecka. Ale nie mogłem zamknąć oczu na to, co działo się z siostrzeńcami. Pewnego dnia zadzwonili sąsiedzi Kasi: dzieci płaczą, domu nikogo nie ma. Wpadłem na miejsce — maluchy głodne, brudne, zawodziły, a matki nigdzie. Zadzwoniłem do Ewy, a ona, bez wahania, powiedziała:

— Zabierz je. Przywieź do domu.

Tak w jednej chwili zostaliśmy rodzicami trojga dzieci. Wykąpaliśmy je, nakarmiliśmy, ułożyliśmy do snu. Minął tydzień w wirze trosk, ale w sercu czułem spokój. Były bezpieczne. Po tygodniu zjawiła się Kasia — nie po dzieci, tylko po pieniądze. Oświadczyła, iż wyjeżdża za granicę z jakimś mężczyzną, a dzieci… niech na razie zostaną u nas.

Minęło osiem lat. Dzieci stały się nasze. Wychowywaliśmy je jak własne: bliźnięta Zosia i Staś poszli do czwartej klasy, Jasio do drugiej. A nasza z Ewą córeczka — do zerówki. Wszyscy nazywają nas mamą i tatą. Nikt nie wspomina Kasi. Nie zabraniałem o niej mówić, ale nikt nie miał takiej ochoty.

Aż tuż przed samym Nowym Rokiem rozległo się pukanie do drzwi. Gotowaliśmy kolację, dzieci wycinały śnieżynki… Otwieram — w progu stoi Kasia. Obok niej mężczyzna o egzotycznych rysach. Postarzała się, ale w jej spojrzeniu wciąż była ta sama zawziętość.

— To mój mąż — powiedziała. — Wróciliśmy. Chcę odebrać dzieci. Zabierzemy je do jego kraju.

Osłupiałem.

Ewa wyszła do przedpokoju, dzieci za nią. Kasia od progu domagała się oddania maluchów. ale gdy Zosia, patrząc na nią, zapytała: „Mamo, kto to jest ta pani?” — serce mi się ścisnęło. Kasia oniemiała. choćby nie poznała córki.

— Ja jestem twoją matką! — krzyknęła. Ale Zosia przytuliła się do mnie.

Wtedy Kasia się załamała, zamilkła. I nagle zapytała:

— Mogę… chociaż je odwiedzać?

Spojrzałem na Ewę. Po chwili milczenia skinąłem głową:

— Przyjeżdżaj. Ale dzieci zostają z nami.

Kasia odeszła, zgarbiona, w ciszy. A my z dziećmi wyszliśmy na dwór oglądać fajerwerki. Na niebie rozbłyskiwały ognie, a ja obejmowałem je wszystkie — moje dzieci, obce z krwi, ale najbliższe z miłości. I wiedziałem, iż dobrze zrobiłem, gdy tamtego dnia, osiem lat temu, zabrałem je do naszego domu.

Idź do oryginalnego materiału