Choć sytuacja w przedszkolu mojego dziecka wydarzyła się kilka lat temu, to na forach wciąż trafiam na podobne historie. Oznacza to, iż temat jest realny i chciałabym przestrzec was przed jedną rzeczą, która mi jako mamie gdzieś umknęła.
Nowe zasady
Moje dziecko miało kilka różnych wychowawczyń, jedna z nich niezbyt przypadła mi do gustu. Starałam się nie nastawiać negatywnie, ale niektóre z jej wypowiedzi sprawiały, iż nie darzyłam jej sympatią, a także niezbyt jej ufałam. Okazało się, iż moje przeczucia się sprawdziły. Przez jakiś czas pani stosowała pewną metodę, dzięki której chciała zdyscyplinować przedszkolaki. Cała sprawa wyszła na jaw dopiero po kilku miesiącach, wzbudzając olbrzymie niezadowolenie rodziców i dyrekcji.
Ani druga wychowawczyni (miały po pół dnia dyżuru), ani poprzednie nauczycielki nigdy nie miały problemu z tym, iż dzieci rozmawiają podczas posiłków. Tej pani jednak takie zachowanie wyjątkowo nie odpowiadało. By nauczyć dzieci, jak się "grzecznie" je, wraz z panią z innej grupy wymyśliły system odsyłania do innych sal. Oczywiście nie nazywało się to karą (dziś nikt przecież nie karze dzieci, tylko skłania je do przemyśleń). Panie wymyśliły, iż "niegrzecznym" dzieciom pokażą, jak się "ładnie" zachowują dzieci z innej grupy.
Milczą panie i milczą dzieci
Proceder trwał przez dłuższy czas, aż trafiło na dziecko, które ta metoda, zamiast skłonić do głębokiej refleksji, doprowadziła do ataku paniki. O wszystkim dowiedziała się mama, która podzieliła się historią z innymi rodzicami i tu docieramy do sedna problemu.
Nauczycielka nie rozumiała, iż kara nie przestała nagle być karą tylko dlatego, iż ona nazwała to inaczej. To przerażające, iż osoba po studiach pedagogicznych tego nie rozumie, zmartwiło mnie jednak coś innego. Łączy to wiele podobnych historii.
Otóż każdy z nas, rodziców odbył wiele długich rozmów ze swoimi pociechami i niepokojące było to, iż niemalże każda z nich doświadczyła takiego odesłania do sąsiedniej sali, ale... wszystkie milczały. Załamało mnie to totalnie, bo choć maluchy bardzo przeżywały całą sytuację, to nie "chwaliły" w domu się tym, iż były karane za rozmowy przy stole. Dodatkowo żaden z przedszkolaków swoim zachowaniem nie wzbudził podejrzeń rodziców.
Nauczona tym doświadczeniem, dziś, w przypadku drugiej córki, nie ufam tylko temu, co sama mi powie. Co jakiś czas pytam, czy są dzieci, które nie jedzą, biją, płaczą, nie dzielą się zabawkami, a także dopytuję o reakcje pań. To, co słyszę, bardzo mi się podoba, ale za swoją podejrzliwość nie będę przepraszać. Życie już mi pokazało, iż nadmiar zaufania do teoretycznie wykwalifikowanej kadry wcale nie musi dzieciom wyjść na dobre.