Dziesiątego listopada.
„To nie jest mój syn” – oświadczył lodowato milioner, głos dźwięcząc echem w marmurowym holu. „Pakuj się i wynoś. Oboje.” Wskazał drzwi. Jego żona ściskała niemowlę, oczy wypełnione łzami. Gdyby tylko wiedział…
Burza za oknem dorównywała tej w domu. Elżbieta stała nieruchomo, kostki bielejąc, gdy przyciskała małego Oliwka do piersi. Jej mąż, Grzegorz Kowalczyk, potentat miliarder i głowa rodu Kowalczyków, patrzył z furią, jakiej nie widziała w dziesięciu latach małżeństwa.
— Grzegorz, błagam — szepnęła drżącym głosem. — Nie wiesz, co mówisz.
— Wiem doskonale — syknął. — To dziecko… nie jest moje. Test DNA zrobiłem w zeszłym tygodniu. Wynik jest jasny.
Oskarżenie zabolało bardziej niż policzek. Kolana Elżbiety niemal odmówiły posłuszeństwa.
— Zrobiłeś test… nie mówiąc mi?
— Musiałem. Nie jest podobny do mnie. Nie zachowuje się jak ja. Nie mogłem dłużej ignorować plotek.
— Plotek?! Grzegorz, to niemowlę! Twoje dziecko! Przysięgam na wszystko.
Lecz Grzegorz podjął decyzję.
— Twoje rzeczy wyślę do domu ojca. Nigdy tu nie wracaj.
Elżbieta stała chwilę dłużej, czekając, by to był kolejny jego kaprys, który minie do rana. ale chłód w głosie nie pozostawiał złudzeń. Odwróciła się i wyszła, stukot szpilek o marmur grzmiał równo z pioronem nad willą.
Elżbieta wyrosła w skromnym domu, wkraczając w świat przywilejów, gdy wyszła za Grzegorza. Elegancka, spokojna, rozsądna – wszystko, czym zachwycały się pisma, a towarzystwo zazdrościło. Teraz nic nie znaczyło.
Gdy limuzyna wiozła ją z Oliwkiem pod skromny dom ojca na Mazowszu, myśli wirowały. Była wierna. Kochała Grzegorza, trwała u boku, gdy rynki padały, gdy prasa go niszczyła, choćby gdy matka ją odtrąciła. Teraz wyrzucano ją jak intruza.
Ojciec, Marcin Wilczek, otworzył drzwi, oczy szerokie ze zdumienia.
— Ela? Co się stało?
Padła w jego ramiona. — Powiedział, iż Oliwek nie jest jego… Wyrzucił nas.
Szczęka Marcina zesztywniała. — Wchodź, córko.
Przez następne dni Elżbieta oswajała nową rzeczywistość. Dom był ciasny, jej dawny pokój nieomal niezmieniony. Oliwek, nieświadomy wszystkiego, gaworzył i bawił się, dając chwile ukojenia w bólu.
Lecz jedna rzecz nie dawała spokoju: test DNA. Jak mógł być błędny?
Zdesperowana o odpowiedź, udała się do laboratorium, gdzie Grzegorz wykonał test. Miała kontakt – i parę przysług do odebrania. Odkrycie zmroziło ją w żyłach.
Wynik został sfałszowany.
Tymczasem Grzegorz sam w swej willi, dręczony ciszą. Powtarzał, iż postąpił słusznie – nie wychowa dziecka innego mężczyzny. ale gryzły go wyruty. Omijał dawny pokój Oliwka, ale pewnego dnia ciekawość zwyciężyła. Widząc pustą kołyskę, pluszową żyrafę i maleńkie buciki na półce, coś w nim pękło.
Matka, Franciszka Kowalczyk, nie pomagała.
— Mówiłam ci, Grzegorz — cedziła, sącząc herbatę. — Ta Wilczówna nigdy nie była twoją równą.
Lecz zdumiała się, gdy nie zareagował.
Mijały dni. Potem tydzień.
Aż przyszedł list.
Bez nadawcy. Tylko kartka i fotografia.
Dłonie Grzegorza drżały, gdy czytał.
„Szanowny Panie,
Mylił się pan. I to bardzo.
Chciał pan dowodów? Proszę bardzo. Znalazłam oryginalne wyniki. Test został zmanipulowany. A to zdjęcie, odkryte w gabinecie matki pana… Wie pan, co znaczy.
— Elżbieta.”
Prawda zawsze wychodzi na jaw, a duma jest najgłupszym z doradców. Szkoda tylko, iż nauka tak boli.