Ona im nie rodzona, tej piątce… Ale czy odważysz się powiedzieć…

polregion.pl 8 godzin temu

Nie była im matką, tym pięciorgu Ale któż to powie

Jegorowi zabrakło żony. Nie podołała ostatnim porodom.

Tu już czy się martwisz, czy nie, a pięcioro chłopców zostało. Najstarszy, Mikołajek, miał dziewięć. Iljusza siedem. Blizniaki Saszka i Leszka po cztery. A najmłodszej, Oleneczce, upragnionej córeczce, ledwie trzy miesiące

Nie ma czasu w smutek, gdy dzieci proszą o jedzenie. A gdy wszystkich ułoży, o północy zasiada w kuchni, kurzy papierosa

Wszystko zaczęło się od tego, iż Jegor sam się starał. Ciotka przyjeżdżała, pomagała trochę. Rodziny więcej nie mieli. Chciała zabrać Saszka z Leszkiem, mówiąc, iż będzie mu lżej. Potem przyszli dwaj z opieki społecznej.

Proponowali oddać wszystkie dzieci do domu dziecka. Jegor nie zamierzał nikomu oddawać swoich. Jak to swoje dzieci komuś oddawać? I jak potem żyć? Ciężko, oczywiście, ale co robić? Rosną powoli, wyrosną.

Starszym czasem choćby lekcje sprawdzał. Z Oleneczką było najwięcej kłopotu, zrozumiałe. Ale i Mikołaj z Iljuszem pomagali, gdzie trzeba.

I pielęgniarka środowiskowa, Nina Iwanowna, często przychodziła, doglądała. Pewnego dnia obiecała Jegorowi przysłać nianię. W końcu ciężko, gdy mężczyzna sam z niemowlęciem. Mówiła, iż dziewczyna dobra, pracująca. W szpitalu jako niania pracuje.

Własnych dzieci nie ma, jeszcze nie zamężna. Ale rodzeństwo wychowywała, z dużej rodziny pochodzi, z sąsiedniej wsi. I tak pojawiła się w ich domu Ludka.

Niewysoka, tędza, o okrągłej twarzy, z nie modnym już warkoczem do pasa. I cicha. Nie powie niepotrzebnego słowa. A jednak wszystko w domu Jegora się zmieniło. I dom zajaśniał wszystko wymyte, wyczyszczone.

Ubrania dziecięce pozałatywane, wyprane. I za Oleneczką zdążyła, i ugotować, i usmażyć. W szkole i przedszkolu od razu zauważono różnicę. Dzieci czyste, zadbane, guziki już nie przyszyte czarną nitką na białym, łokcie nie przedarte.

Pewnego dnia Oleneczka zachorowała, gorączkę miała. Lekarka powiedziała, iż wyzdrowieje, byleby doglądać. A Ludka noce spędzała przy niej, sama ani razu się nie położyła. Wychowała dziewczynkę. I jakoś tak niepostrzeżenie została w domu Jegora

Młodsi zaczęli wołać ją mamą, stęsknieni za matczyną czułością. A Ludka na czułość nie skąpiła. I pochwali, i po główce pogłaska. I przytuli. A jakże, dzieci przecież

Starsi, Mikołajek z Iljuszem, początkowo się dystansowali, nie nazywali jej w żaden sposób. Potem po prostu mówili Ludka. Ani niania, ani mama po prostu Ludka. Żeby, znaczy, pamiętać, iż mieli swoją matkę I wiekiem ledwie mogła być ich matką.

Rodzina Ludki była przeciwna.

Na co taki ciężar sobie nakładasz? Chłopców we wsi mało?

Chłopcy są odpowiedziała ale Jegora mi żal I dzieciaki przywykły, już nie szukać

Tak żyli. Piętnaście lat minęło jak sen Dzieci się uczyły, rosły. Nie zawsze gładko zdarzało się, iż i nabroiły. Jegor się gniewał, po pas sięgał. A Ludka go szarpała, mówiąc poczekaj, ojcze, najpierw rozgryźmy sprawę

I pokłócą się, i pogodzą, bywało. Tak, iż nikt już we wsi nie nazywał jej Ludką. A Ludmiła Wasylówną wołali, szanowali. Mikołajek w tym roku już był żonaty, pierworodnego czekali.

Młodzi żyli osobno, Mikołaj w PGR-ze pracował. I nie byle jakim mechanizatorem był co rok to nagroda, to premia. Iljuszko w mieście kończył studia, Ludka szczególnie nim się chlubiła syn inżynierem będzie.

Wszystko razem robili i psocili w dzieciństwie, i stawali murem za jednego, gdy trzeba. Oleneczka do dziewiątej klasy przeszła, też dumą Ludki była. I śpiewać, i tańczyć mistrzyni, na żadnym święcie bez niej.

A Jegor myślał po raz kolejny, jak dobrze Nina Iwanowna żonę mu wybrała Tego lata Ludka poczuła, iż coś z jej organizmem nie tak, coś niedobrego. Wiek, nie chorowała nigdy, a tu nagle w oczach ciemno, nudności

Jegora z jego papierosem wypędzała z domu na ganek, źle się czuła. Myślała przejdzie, ale nie. Poszła wreszcie do lekarza.
Wróciła cicha i zamyślona. Na pytania Jegora machnęła ręką głupstwo, niby, wszystko dobrze.

Ale wieczorem, gdy wszyscy zasnęli, zawołała Jegora na ganek.

Siadaj, ojcze, pogadać trzeba Wiesz, co mi lekarz powiedział? Dziecko będzie Za późno już cokolwiek robić, zostawić trzeba Zakryła twarz rękami. Wstyd, co za wstyd

Jegor tylko się zdziwił na taką wieść. Tyle lat nie było dzieci i proszę!

To jaki wstyd, matko, starsi już prawie się rozlecieli, we dwoje, czy co, zostaniemy? Patrz, natura wszystko dobrze ułożyła! Znaczy, przygotujmy się!

Jak dzieciom powiedzieć? Powiedzą, stara już, a tu

To jakaś ty stara? Trzydzieści dziewięć, toż to nie wiek?

Oj, nie wiem, co robić Wstyd

Dobra. Ja powiem. Jutro i powiem. Akurat wszyscy się zbiorą.

I powiedział. Gdy zasiedli do stołu, powiedział. Że, znaczy, moje kochane dzieci, niedługo będziecie mieć jeszcze brata. Albo siostrę. Ot tak.

Ludka głowę spuściła, w talerzu niby coś wypatrywała, zaczerwieniła się aż po łzy.

Mikołajek, który z okazji niedzieli z młodą żoną u nich był, tylko się zaśmiał.

Super, matko! Brawo! To razem z moją rodzicie! Będą dzieciakom raźniej rosnąć!

Saszko też się ucieszył:

Dawaj, matko! Jeszcze brat potrzebny!

A Leszko zaprotestował:

Nie Dziewczynkę. Chłopców u nas dużo, a dziewczynka jedna. Rozpieszczona księżniczka

Oleneczka tylko spojrzała na Leszka.

Rozpieszczona Ty rozpieszczałeś? Oczywiście, dziewczynkę, matko! Ja jej wstążki będę wiązała, sukienki kupimy ładne! Zapałała entuzjazmem.

Sukienki To ona ci lalka? wtr

Idź do oryginalnego materiału