On odszedł, a on za późno zrozumiał, iż naprawdę kochał tylko ją.
Dawid siedział w samochodzie i wpatrywał się w wejście do restauracji. Nie zauważał, jak drżą mu dłonie, nie słyszał dzwonienia w uszach od napięcia. Dziś była zjazd absolwentów. Dwadzieścia lat minęło od matury. I dwadzieścia lat, odkąd sam zrujnował to, co mogło być jego prawdziwym szczęściem.
Wtedy podejrzewał Elżbietę o zdradę. Zdjęcie z „nowym adoratorem”, jak mu się wydawało, przewróciło jego świat do góry nogami. Elżbieta się nie tłumaczyła. Milczała. A on krzyczał, oskarżał, wylewał na nią całą gorycz, którą nosił w sobie. I odeszła. Cicho. Bez histerii. Bez słowa.
Pół roku później ożenił się z Katarzyną. Nie z miłości – na złość. Żeby udowodnić Elżbiecie, iż bez niej też może być szczęśliwy. Tylko iż szczęścia nie było. Małżeństwo było płaskie jak naleśnik. Wszystko się zgadzało: żona, dziecko, praca. Ale serce milczało.
A dziś znów ją zobaczy. Elżbietę. Tę jedyną. Tę, którą naprawdę kochał.
Wszedł do sali i od razu ją wyczuł. Nie zobaczył – wyczuł. Jej energię, jej lekki śmiech. Była niepowtarzalna: sukienka w kwiaty, loki na ramionach, pewne spojrzenie. I nagle znów wszystko się przewróciło. Jak wtedy.
— Elżbieto… — zawołał, gdy wyszła na zewnątrz, rozmawiając przez telefon.
— Tak, Dawidzie? — odpowiedziała spokojnie, z lekką drwiną w głosie.
— Chcę wszystko wiedzieć. Jak żyłaś… beze mnie?
— A jesteś pewien, iż tego chcesz? — w jej głosie nie było bólu, tylko zmęczenie. Głębokie, wypracowane.
— Nie potrafię bez ciebie. Bez was…
— Nie ma żadnych „was”, Dawidzie. Od dawna.
— A nasze dziecko?.. — wyrwało mu się nagle.
Elżbieta zbladła. Zamknęła oczy. A potem powiedziała cicho, ale stanowczo:
— O tym dziecku, które straciłam po twoich oskarżeniach? O tym, którego nie zdążyłam uratować, bo zbyt dużo płakałam? Tak, byłam wtedy w ciąży. Ale ty powiedziałeś, iż to nie twoje dziecko. Uwierzyłeś zdjęciu. Nie mnie. Nie sercu. A Katarzynie.
Opuścił głowę. Wtedy zniszczył wszystko.
— Przeżyłam, Dawidzie. Połamana, poparzona. Ale przeżyłam. Wyjechałam. Zaczęłam od nowa. Pomógł mi człowiek, który zobaczył we mnie nie błąd, nie winę, nie przeszłość – tylko mnie. Dziś mamy dwoje adoptowanych dzieci. Są moje od pierwszego dnia. I jestem szczęśliwa.
— Przepraszam…
— Za co? Za to, iż mnie kiedyś zniszczyłeś? Wybaczyłam. Sobie dłużej niż tobie. Ale teraz nie jestem już tą samą Elżbietą. Nie należę do ciebie. Za późno zrozumiałeś, kogo straciłeś.
Elżbieta odwróciła się i odeszła. Lekki krok. Proste plecy. Pewność siebie. Wszystko to, czego on kiedyś nie potrafił ochronić.
A on został sam, wśród samochodów, ze złamanym sercem i świadomością: nie da się cofnąć. Bywa za późno. I choćby jeżeli całe życie nosił ją w sercu – dla niej już był nikim.