Zaczynam swoją drogę niemalże na początku trasy, więc mam ten luksus, iż mogę się wygodnie rozsiąść. Tym razem spokój nie trwał jednak zbyt długo. Już na kolejnym przystanku kierowca zaczął krzyczeć na jedną z pasażerek. Trochę szok.
Jak mogła być uprzejma?
Okazało się, iż kobieta nacisnęła przycisk przystanku na żądanie, ale nie wysiadła z autobusu. Niezadowolony mężczyzna zaczął w bardzo nieuprzejmy sposób, podniesionym głosem "tłumaczyć" pasażerce, iż nie wolno tak postępować, skoro nie chce się wysiadać. Zarzucił jej choćby nieuprawnione zatrzymanie pojazdu.
Pani, zupełnie niezrażona zachowaniem kierowcy, uprzejmie wyjaśniła, iż zobaczyła matkę biegnąca z dzieckiem i chciała, by ta miała jakąkolwiek szansę zdążyć na autobus. Kierowca jednak zupełnie się tym nie przejął, stwierdził, iż to nie jego sprawa i mogła przecież wcześniej wyjść z domu. Nie odpuszczał, przez cały czas krzyczał, iż przez takie nieodpowiedzialne zachowanie opóźniła autobus i wszyscy spóźnią się do pracy.
Kobieta chyba poczuła, iż nie ma co dalej dyskutować, ale nie dała się wyprowadzić z równowagi. Odrzekła stanowczo: "Panu również życzę miłego dnia" i w ten sposób zakończyła temat. Mama z dzieckiem na szczęście zdążyła dobiec do autobusu. Słysząc tę niemiłą wymianę zdań, zziajana podziękowała nieznajomej.
Mogła wyjść wcześniej?
Sama jako mama wiem, iż z maluchem nie zawsze da się wyjść na czas. Poza tym trzeba mieć dużego farta, by zdążyć na autobus. Rozkłady jazdy w Warszawie są chyba jedynie orientacyjne, bo autobusy często i tak jeżdżą, jak chcą. A skoro ta mama biegła i jeszcze ciągnęła to dziecko za sobą, naprawdę musiała się spieszyć. Przy krótkich nóżkach malucha ten sprint z pewnością także nie był łatwy.
To zdecydowanie był "ten typ", który widzi biegnących ludzi, ale nigdy na nich nie poczeka. Czasem mam wrażenie, iż niektórzy kierowcy ZTM przechodzą dodatkowe szkolenie z wyzbycia się jakiejkolwiek empatii. Ale żeby tak uderzać w rodzica z małym dzieckiem? Taka znieczulica załamuje.
Rozumiem, iż autobus ma swój rozkład, ale on przecież także zakłada czas na postój na przystankach na żądanie. Zatrzymując się konkretnie na tym, "stracił" jakieś 3 minuty, ale tak naprawdę połowę tego czasu zajęło mu to całe awanturowanie się.
Wszystko na oczach małego zziajanego dziecka, któremu kierowca dał wyraźnie do zrozumienia, iż w życiu nie ma litości choćby dla maluchów, a swoją frustrację można wyładować na pierwszej lepszej osobie. Świetny przykład!