Halina wygładziła delikatne ciasto kruche w formie do pieczenia. Jej syn Marek z żoną Kasią mieli przyjechać za kilka godzin. Ciszę przerwał ostry, natarczywy dźwięk telefonu. Halina otarła ręce w fartuch i odebrała.
— Halo?
— Dzień dobry — rozległ się w słuchawce nieznany kobiecy głos. — Czy to Halina Nowak?
— Tak, słucham — odpowiedziała, instynktownie się spinając.
— Nazywam się Grażyna Wojciechowska. Jestem byłą teściową Kasi. Pani synowej.
Halina w milczeniu przysunęła kuchenne krzesło i usiadła. *Była teściowa?* Myśli pognały do Kasi, do jej oszczędnych, ale gorzkich wzmianek o przeszłym małżeństwie.
— Rozumiem — powiedziała Halina spokojnie, starając się zachować zimną krew. — Czym mogę pomóc, Grażyno?
Ton kobiety po drugiej stronie nagle zrzucił maskę uprzejmości. Stał się kolący, pełen złośliwości i złej ciekawości.
— Tak sobie pomyślałam, żeby się dowiedzieć, jak się u was miewa nasza Kasia? Jak się zachowuje? Pewnie już macie jej dosyć! Albo jeszcze nie? Ale uwierzcie mi — pożałujecie! O, jak pożałujecie, iż przyjęliście tę leniwą do rodziny!
— Grażyno, nie rozumiem. Kasia jest wspaniałą dziewczyną. Dlaczego mielibyśmy żałować?
— Wspaniała?! — pisnęła Grażyna. — Przecież to leń! Ja podłogi myję codziennie, jak należy! A ona? Raz na trzy dni — i to pod przymusem! A firanki! Kiedy ostatnio pani prała firanki?! Ja raz w miesiącu, święta sprawa! A ona? Raz na rok, jeżeli w ogóle! Kurz latami zbierała! A gotowanie… Karmiła mojego biednego syna jakąś trucizną! Zupa jak woda, kotlety gumowe, jeść się nie dało! Dostał choćby przez to wrzodów!
Halina zacisnęła dłoń na słuchawce.
— W ich mieszkaniu jest zawsze czysto. Nienagannie. A Kasia gotuje przepysznie. Ja sama nauczyłam ją kilku sekretów, a ona to utalentowana uczennica. Nie mamy żadnych pretensji. A wrzody? Były raczej od nadmiaru alkoholu!
— A, nie macie pretensji?! — wrzasnęła Grażyna, nie słuchając. — A jak ona traktowała męża?! Mój syn wracał zmęczony… no, wypił trochę dla rozluźnienia, jak każdy prawdziwy facet! A ona? Zamiast nalać kieliszek, położyć go spać, okazać troskę — to wrzeszczała na niego! Urządzała awantury! Prawdziwa bezwzględna jędza!
Halina zamknęła oczy. Wiedziała od Kasi, iż jej “trochę pijany” były mąż mógł wrócić o świcie, rozwalić mieszkanie, krzyczeć i obrażać. I znała swojego Marka — odpowiedzialnego, nietkniętego alkoholem. Nie znosił trunków. Za to przynosił żonie kwiaty bez okazji i dumny był z jej sukcesów w pracy.
— Mój syn, Marek — wypowiedziała dobitnie Halina — nie wraca pijany do domu. Nigdy. Szanuje swoją żonę i swój dom. Kasia nie ma powodu na niego krzyczeć. Są szczęśliwi.
W słuchawce zapadła ciężka cisza. Jakby Grażyna zbierała siły do kolejnego ataku. Gdy znów przemówiła, jej głos był pełen nienawiści:
— Szczęśliwi? Cha! A czy pani w ogóle wie, iż ona jest z domu dziecka? Myśmy ją przygarnęli, choć wiadomo, co się tam wyprawia! Nic dziwnego, iż jest bezpłodna! Pusty kwiat! Zobaczy pani, miną lata, a wnuków nie będzie! Wtedy zrozumie pani, jakiego śmiecia wzięła do domu! Wtedy pożałujecie!
Halina wzięła głęboki oddech.
— Grażyno — powiedziała tak stanowczo, jakby mówiła prosto w twarz — myli się pani. We wszystkim. U nas w rodzinie panuje pokój, porządek i miłość. Kocham Kasię. Ona szanuje mnie i nazywa mamą. Oczywiście wiemy, iż Kasia wyrosła w domu dziecka, ale to nie jej wina. Przeciwnie — starałam się dać jej choć odrobinę ciepła i matczynej miłości. To dobra, wrażliwa dziewczyna. A co do wnuków… Spóźniła się pani z proroctwami. Kasia i Marek spodziewają się dziecka. Wkrótce. Więc niepotrzebnie się pani martwi.
Cisza w słuchawce. Potem chrapliwy, urywany oddech. Nagle — łkanie. Złość ustąpiła miejsca bezradnym szlochom.
— Dziecko? — wykrztusiła Grażyna, a w jej głosie było coś złamanego. — Naprawdę? A skąd pewność, iż to od pani syna? Mój… mój syn…
Głos się załamał.
— On przepity! Pracę zmienia jak rękawiczki… Żyje byle jak… A ja tak pragnę wnuków! Choć jednego!
Halina słuchała w milczeniu. Żal ścisnął jej serce — nie dla tej kobiety, ale dla Kasi, która przetrwała lata takiego życia.
— Grażyno… — zaczęła, ale tamta przerwała, nagle błagalnym tonem:
— Pani słucha… A jeżeli z tym Markiem… im się nie uda? Rozwiodą się? Niech pani wtedy… zaraz do mnie zadzwoni! Koniecznie! Powiem synowi… może weźmie się w garść! Skoro teraz taka porządna, gotować umie. Może wróci do nas? Obiecuje pani? Przecież i tak nie będzie miała gdzie pójść!
Oto cała prawda. Nie skrucha. Nie żal za krzywdy wyrządzone synowej. Tylko rozpacz kobiety, która zobaczyła, iż to, co uważała za śmieć, w innych rękach stało się skarbem. I dzika nadzieja, by odebrać go z powrotem dla swojego nieudacznika syna. Wykorzystać Kasię na nowo. Jako służącą. Jako inkubator dla upragnionych wnuków.
— Taka synowa jak Kasia jest właśnie dla nas. Proszę więcej nie dzwonić. Nigdy.
Nie czekała na odpowiedź. Odłożyła słuchawkę. Zablokowała numer.
W gardle stała jej gorycz — od gniewu, od współczucia dla przeszłości Kasi. Ale najsilniejsze było uczucie ochrony. Ochrony jej gniazda, Marka i tej wrażliwej, a jednak mocnej dziewczyny, którą przygarnęła jak córkę, a ona odpłaciła miłością.
Podeszła do stołu, nakryła ciasto ściereczką. Zaraz będzie tu gwarno, zapachnie świeżym ciastem, rozlegnie się śmieHalina uśmiechnęła się, słysząc śmiech Kasi i Marka w przedpokoju, i pomyślała, iż prawdziwa rodzina nie jest związana krwią, ale wyborem serca.