Pięćdziesięcioletnia kobieta została matką po szesnastu latach męczących prób
Weronika Nowak, mieszkanka małego miasteczka pod Olsztynem, z goryczą i zazdrością patrzyła na szczęśliwe matki. Wydawało się, iż otaczają ją wszędzie: w parku, w sklepie, na ulicy. Weronika marzyła o dziecku, ale jej zdradliwe, słabe ciało nie pozwalało jej spełnić tego marzenia. Problemy zdrowotne stały się murem między nią a macierzyństwem, a z każdym dniem ten mur wydawał się wyższy.
Gdy zrozumiała, iż naturalna ciąża jest niemożliwa, Weronika zdecydowała się na in vitro. Pierwsza próba dała jej nadzieję, ale skończyła się tragedią – poronieniem. Serce pękało, ale się nie poddała. Przez szesnaście lat przeszła tę procedurę jeszcze siedemnaście razy. Za każdym razem – nowa nadzieja, za każdym razem – nowy cios. Leki, zastrzyki, niekończące się badania stały się jej życiem, a ból – jej towarzyszem.
Lekarze błagali Weronikę, by przestała. Wyjaśniali, iż jej układ odpornościowy to prawdziwy wróg. Naturalne komórki NK w jej organizmie były zbyt agresywne. Traktowały zarodek jak zagrożenie, atakując go i uniemożliwiając zagnieżdżenie. *”To bez sensu, tylko się męczysz”*, mówili. Ale Weronika była nieugięta. Jej oczy płonęły determinacją, a głos drżał ze złości, gdy wymuszała: *”Róbcie swoje!”* Wydała na zabiegi fortunę – prawie milion złotych, ale myśl o poddaniu się była dla niej nie do zniesienia.
Cud zdarzył się, gdy Weronika miała czterdzieści siedem lat. Po kolejnej próbie dowiedziała się, iż jest w ciąży. euforia mieszała się ze strachem – iż wszystko znów się rozpadnie. Pod ciągłą opieką lekarzy żyła w napięciu, bojąc się każdego nowego dnia. *”A jeżeli jutro to się skończy?”* – ta myśl nie dawała jej spokoju. Ale płód się rozwijał, a nadzieja rosła z każdym uderzeniem maleńkiego serca.
*”Miałam cesarskie cięcie w 37. tygodniu”* – wspomina Weronika, jej głos drży od emocji. *”Nie ja, nie lekarze – nikt nie mógł ryzykować. I tak, z ich pomocą, urodziłam mojego chłopca, mojego Jakuba. Będzie wspaniałym człowiekiem, jestem pewna, bo czekałam na niego tak długo, wycierpiałam go każdą cząstką siebie.”*
W czasie ciąży Weronika poznała doktora Marcina Kowalskiego, założyciela Centrum Immunologii Rozrodczej w Warszawie. Stał się jej aniołem stróżem, wspierając na każdym kroku, prowadząc ją przez miesiące niepokoju i obaw. *”Bez niego bym nie dała rady”*, przyznaje z wdzięcznością.
Teraz, patrząc w oczy swojego syna, Weronika nie może powstrzymać łez. *”Chcę powiedzieć wszystkim kobietom, które straciły nadzieję i chcą się poddać: nie poddawajcie się!”* – mówi z ogniem. *”Tylko mój upór podarował mi Jakuba. Za każdym razem, gdy na niego patrzę, cieszę się, iż nie zrezygnowałam. Macierzyństwo to coś, o co warto walczyć. Wierzcie mi, są marzenia, których nie wolno zdradzić!”*
Jej historia to hymn wytrwałości. Szesnaście lat bólu, łez i strat nie złamały Weroniki. Udowodniła, iż choćby najciemniejsze noce kończą się świtem, a teraz jej świt to śmiech małego Jakuba, dla którego przeszła przez piekło.