Mały Szczeniak
Marek i jego mama Dorota żyli sami. Ojciec chłopca oczywiście istniał, ale nie miał dla nich znaczenia. Marek na razie nie zadawał pytań na jego temat. W szkole dzieci przechwalają się rodzicami, ale w przedszkolu ważniejsze są zabawki niż obecność lub brak taty.
Dorota wolała, by syn nie wiedział, iż pokochała bez pamięci przyszłego ojca Marka, a kiedy oznajmiła mu o ciąży, ten poinformował ją, iż jest żonaty. Owszem, miał problemy z żoną, ale nie mógł jej zostawić, bo jej ojciec był jego szefem. W razie czego zostałby z pustym portfelem, a takiego mężczyzny Dorota na pewno by nie chciała. Doradził jej nawet, żeby „pozbyła się problemu”, póki jeszcze czas, bo alimentów i tak by nie dostała. A jeżeli spróbuje go szantażować, to tylko gorzej na tym wyjdzie…
Nie nalegała. Zniknęła z jego życia i wychowywała Marka sama. Chłopiec wyrósł na wspaniałego malca i to jej wystarczało.
Dorota pracowała jako nauczycielka w podstawówce, a pięcioletni Marek chodził do przedszkola. Nikogo więcej nie potrzebowali.
Po Nowym Roku do szkoły przyszedł nowy wuefista – wysoki, wysportowany, uśmiechnięty. Wszystkie samotne nauczycielki (a było ich większość) natychmiast zaczęły mu się przyglądać i podbijać. Tylko Dorota nie zwracała na niego uwagi, nie śmiała się z jego żartów. Może właśnie dlatego zainteresował się właśnie nią.
Pewnego dnia, gdy wychodziła ze szkoły, przed nią zatrzymał się terenowy samochód. Z auta wysiadł wuefista i otworzył przed nią drzwi.
– Proszę – uśmiechnął się i wskazał na siedzenie.
– Dziękuję, ale mam niedaleko – odpowiedziała zmieszana.
– Wsiadaj. Lepiej jechać niż iść, choćby jeżeli to tylko kawałek – zauważył logicznie.
Dorota zawahała się, ale w końcu wsiadła. Mężczyzna zatrzasnął drzwi, włączył silnik i zapytał o adres.
– Nie znam dokładnego… Wiem tylko, gdzie jest przedszkole – przyznała się, spuszczając wzrok.
– Jakie przedszkole? – Spojrzał na nią zdezorientowany.
– To, do którego chodzi mój syn – wyjaśniła szybko.
– Masz syna? Duży już? – Dlaczego od razu przeszedł na „ty”?
– Marek. Ma pięć lat. – Dorota sięgnęła po klamkę. – Lepiej pójdę pieszo.
– Zaczekaj. Zawiozę was. – Włączył silnik.
Dorota zamknęła drzwi. No cóż, niech podwiezie ich do przedszkola. I tak nic z tego nie będzie. Po co facetowi kobieta „z przyczepą”, gdy wokoło pełno wolnych i bez dzieci?
– Skoro naprawdę się nie śpieszy… – westchnęła.
– Nie śpieszę się. Nikogo nie mam – odparł, niejako odpowiadając na jej niewypowiedziane pytania.
– Czemu tak? Straszny charakter? Kobiety nie wytrzymują? A może jakaś cię skrzywdziła i teraz boisz się związków? – zapytała ostrożnie.
– Oho, jaka cięta. A wyglądałaś na cichą myszkę. Było wszystko: miłość, zawody miłosne. Ale do ślubu nie doszło, i to nie tylko z mojej winy. Po prostu się nie udało. A charakter… No cóż, nikt nie jest idealny, szanowna Doroto Anno. Ty też nie wyglądasz na taką twardą.
– Żałujesz, iż mnie podwiózł– Nie żałuję, ale skręć w tę uliczkę – odpowiedziała Dorota, patrząc, jak Marek w przedszkolnych drzwiach macha do nich radośnie, a Szczęsny merda ogonem, jakby już wiedział, iż to jego nowa rodzina.