**Szczeniak**
Małgosia i jej syn Piotruś żyli tylko we dwoje. Ojciec chłopca oczywiście istniał, ale nie interesował się nimi. Piotruś na razie nie pytał o tatę – w przedszkolu dzieci więcej myślą o zabawkach niż o tym, czy ktoś ma oboje rodziców, czy nie.
Małgosia postanowiła, iż syn nie musi wiedzieć, jak bez pamięci zakochała się w przyszłym ojcu Piotrusia, który po usłyszeniu o ciąży przyznał, iż jest żonaty. Miał problemy z żoną, ale nie mógł odejść, bo jego teść był jego szefem. W przeciwnym razie zostałby bez grosza, a taki mężczyzna na pewno nie byłby jej potrzebny. Doradził jej, by pozbyła się dziecka, póki nie jest za późno, bo alimentów nie zobaczy. A jeżeli się uprze, będzie tylko gorzej…
Nie narzucała się – zniknęła z jego życia i sama wychowywała Piotrusia. Chłopiec był radosny i ułożony, a to jej wystarczało.
Małgosia pracowała jako nauczycielka w podstawówce, a pięcioletni Piotruś chodził do przedszkola. Nikogo więcej nie potrzebowali.
Po Nowym Roku w szkole pojawił się nowy nauczyciel wf-u – wysoki, postawny, uśmiechnięty. Większość nauczycielek, przeważnie samotnych, od razu zaczęła się do niego zalecać. Tylko Małgosia nie zwracała na niego uwagi, nie śmiała się z jego żartów. Może dlatego właśnie on zainteresował się nią.
Pewnego dnia, gdy wychodziła ze szkoły, zatrzymał się przy niej SUV. Wysiadł z niego wuefista i otworzył przed nią drzwi.
– Proszę – uśmiechnął się, wskazując fotel.
– Dziękuję, ale mam blisko – odpowiedziała zaskoczona.
– I tak wygodniej niż piechotą, choćby jeżeli niedaleko – przekonywał.
Małgosia zawahała się, ale w końcu wsiadła. Wuefista zamknął drzwi, włączył silnik i zapytał o adres.
– Nie pamiętam numeru… Wiem tylko, gdzie jest przedszkole – przyznała zawstydzona.
– Jakie przedszkole? – Zmarszczył brwi.
– To, do którego chodzi mój syn – wyjaśniła.
– Masz syna? Duży? – Od razu przeszedł na „ty”.
– Piotruś. Ma pięć lat. – Małgosia sięgnęła po klamkę. – Lepiej pójdę.
– Zaczekaj. Podwiozę was. – Włączył silnik.
Zamknęła drzwi. Może i dobrze, jeżeli podrzuci ich do przedszkła. I tak nic z tego nie będzie – po co mężczyźnie kobieta „z bagażem”, gdy wokół tyle wolnych?
– jeżeli pan nie śpieszy się… – westchnęła.
– Nie śpieszę. Nikogo na mnie nie ma – odparł, rozbrajając ją szczerością.
– Dlaczego? Straszny charakter? Kobiety nie wytrzymują? A może któraś pana zraniła i teraz unika pan związków? – spytała przekornie.
– Jaka ostra. Nie spodziewałem się. Wygląda pani na cichą myszkę. Było wszystko: miłość, rozczarowania. Ale do ślubu nie doszło, i nie tylko z mojej winy. A charakter… Każdy ma wady, Małgorzato. Ty też nie jesteś taka niewinna.
– Żałuje pan, iż mnie podwiózł? Proszę skręcić w tę ulicę – poprosiła nagle.
Zatrzymali się przed przedszkolem.
– Zaczekam – oznajmił, gdy wysiadła.
Zawahała się.
– Nie trzeba. Mieszkamy tuż obok. Nie chcę, żeby Piotruś zadawał pytania. Rozumie pan, Grzegorzu? – Spojrzała na niego jak na opornego pierwszaka. – Nie czekaj na nas.
Poszła do przedszkola, a Grzegorz Stańczyk siedział w aucie, zamyślony. Po chwili odjechał. Gdy Małgosia wyszła z synem, odetchnęła z ulgą, ale i z lekkim rozczarowaniem. Wszystko jasne – kobieta z dzieckiem mu nie pasuje. I dobrze. „Nam też nie jest potrzebny” – pomyślała.
Następnego dnia znów czekał pod szkołą.
– Pewnie myślałaś, iż uciekłem, gdy dowiedziałem się o Piotrusiu. Wcale nie. Wsiadajcie. Do przedszkola? – zapytał zwyczajnie.
Małgosia uśmiechnęła się i kiwnęła głową. Gdy przyprowadziła syna do samochodu, chłopiec poważnie spojrzał na Grzegorza, tak jak ona poprzedniego dnia, a potem na matkę.
– To mój kolega, Grzegorz. Pracuje w naszej szkole. No, wsiadajcie – powiedziała z wymuszonym uśmiechem, ukrywając zakłopotanie.
Piotruś nie podskoczył z radości. W milczeniu wszedł na tylne siedzenie i wpatrywał się w okno.
– Dokąd jedziemy? – Grzegorz odwrócił się do niego.
– Gdzieś niedaleko. Bez fotelika mogą nas ukarać mandatem – odpowiedziała za syna Małgosia.
– To może centrum rozrywki? Na spacer za zimno. Piotruś, zgoda? – zapytał wesoło.
Chłopiec milczał, jakby widok za oknem był najważniejszy. Grzegorz tylko się uśmiechnął i ruszył.
W szkole zrobiło się cicho, gdy Małgosia wchodziła do pokoju nauczycielskiego. A gdy pojawiał się Grzegorz, koledzy gwałtownie wychodzili, uśmiechając się wymownie.
Nie naciskał, był cierpliwy. Dwa razy wychodził po kolacji, ale trzeciego dnia został do rana. Małgosia spała niespokojnie, zerkała na zegarek – bała się, iż Piotruś zastanie ją z Grzegorzem.
– Spokojnie, chłopak jest bystry. Niech się przyzwyczaja – szepnął nad ranem, obejmując ją.
Ale wysunęła się z uścisku i wstała. W tygodniu Piotruś nie budził się wcześnie, ale dziś mógł się akurat obudzić. Gdy po myciu wszedł do kuchni, Małgosia smażyła naleśniki, a Grzegorz siedział przy stole.
– Dzień dobry – zdziwił się chłopiec, patrząc na matkę.
– Umyłeś się? To siadaj jeść. – Uśmiechnęła się najpierw do Grzegorza, potem do syna, i podeszła z patelnią.
Najpierw nałożyła naleśniki Grzegorzowi, potem Piotrusiowi, co chłopiec od razu zauważył.
– Smacznego. Ile łyżek cukru? – spytała Grzegorza.
– Dwie. – Nie spuszczał wzroku z Piotrusia. – Zagramy w to, kto szybciej zje?
– Po co? – Piotruś zmierzył go poważnym wzrokiem.
– Tak dla zabawy. – Grzegorz się zmieszał. – Prawdziwy mężczyzna przyjmuje wyzwanie. Zaczynamy? – Wziął duży kęs i popił herbatą.
Piotruś jadł powoli, nie śpiesząc się. Małgosia była dumna, iż syn niePewnego dnia, gdy Grzegorz przyszedł z małym szczeniakiem rasy wyżlec – takim, o jakim marzył Piotruś – chłopiec po raz pierwszy się do niego uśmiechnął, a Małgosia zrozumiała, iż prawdziwe szczęście często przychodzi niespodziewanie, właśnie wtedy, gdy przestajemy go szukać.