Plan ucieczki z dzieckiem od męża i teściów z tej wioski.

newsempire24.com 2 dni temu

Już w myślach spakowałam torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, by uciec z dzieckiem od męża i jego rodziców z tej wsi. Nie, nie zamierzam poświęcać życia ich kozom, krowom i niekończącym się grządkom. Uważają, iż skoro wyszłam za Jacka, to automatycznie zgodzam się na rolę darmowej robotnicy na ich gospodarstwie. Ale ja tak nie uważam. To nie moje życie i nie chcę, by mój syn dorastał w tym błocie, gdzie jedyną rozrywką jest dyskusja o tym, ile mleka dała krowa Białka.

Gdy tu przyjechałam po ślubie, wszystko wydawało się nie takie złe. Jacek był troskliwy, jego rodzice, Bogumiła i Henryk, sprawiali wrażenie dobrodusznych. Wieś wyglądała malowniczo: zielone pola, świeże powietrze, cisza. Myślałam nawet, iż się przyzwyczaję. Ale rzeczywistość gwałtownie zweryfikowała moje złudzenia. Tydzień po przeprowadzce Bogumiła wręczyła mi wiadro i kazała doić kozy. „Jesteś teraz naszą, Aniu, trzeba pomagać!” – powiedziała z uśmiechem, od którego do dziś mam ciarki. Ja, miejska dziewczyna, która w życiu nie trzymała nic cięższego niż laptop, miałam nauczyć się doić kozy w jeden wieczór. To był mój pierwszy dzwonek alarmowy.

Jacek, jak się okazało, wcale nie zamierzał mnie bronić. „Mama ma rację, na wsi wszyscy pracują” – odparł, gdy próbowałam zaprotestować. I tak zaczęło się moje nowe życie: pobudka o piątej rano, karmienie zwierząt, pielenie grządek, sprzątanie całego domu, gotowanie dla rodziny. Czułam się nie jak żona, a jak służąca. A gdy odważyłam się poprosić o dzień wolny, Bogumiła przewracała oczami i zaczynała swoje wykłady: „Za naszych czasów kobiety harowały od rana do nocy, i nikt nie narzekał!”. Jacek milczał, jakby to w ogóle go nie dotykalo.

Mój synek, który ma zaledwie trzy lata, stał się dla mnie jedyną jasną stroną tej sytuacji. Patrzę na niego i wiem, iż nie chcę, by dorastał tu, gdzie jego przyszłość to albo praca na gospodarstwie, albo wyprowadzka do miasta, gdzie będzie obcy. Chcę, by chodził do dobrego przedszkola, uczył się, podróżował, widział świat. A tutaj? choćby porządnego internetu nie ma, żeby ścięgnąć mu bajki. Gdy Bogumiła usłyszała, iż chcę zapisać synka na zajęcia plastyczne w pobliskim miasteczku, tylko prychnęła: „Po co mu to? Niech lepiej uczy się doić krowy, przyda mu się!”

Próbowałam rozmawiać z Jackiem. Tłumaczyłam, iż się tu duszę, iż to nie jest życie, o jakim marę. Ale on tylko wzruszał ramionami: „Wszyscy tak żyją, Aniu. Czego ty chcesz?”. A niedawno dowiedziałam się, iż Bogumiła planuje już rozbudowę obozu i zakup kolejnej krowy. Oczywiście, cała praca znów spadnie na mnie. To była ostatnia kropla.

Zaczęłam po kryjomu odkrywać pieniądze. Niewiele, ale wystarczy na bilet do miasta. Mam przyjacielarkę w województwie, która obiecała pomoc z mieszkaniem i pracą. Wyobrażam sobie, jak wsiadamy z synkiem do autobusu, zostawiając za sobą tę wieś, kozy, krowy i wieczne pretensje Bogumiły. Marzę o małym mieszkanku, gdzie będzie tylko nasza przestrzeń, gdzie będę mogła pracować, a syn – rosnąć w normalnych warunkach. Chcę znów poczuć się człowiekiem, a nie maszyny do pracy.

Oczywiście, boję się. Nie wiem, jak potoczy się moje życie w mieście. Czy znajdę pracę? Czy starczy pieniędzy? Ale jedno wiem na pewno: nie mogę tu zostać. Za każdym razem, gdy widzę, jak mój syn bawi się w ogrodzie, myślę, iż zasługuje na więcej. I ja również. Nie chcę, by patrzył, jak jego matka ugina się pod tym ciężarem, jak gubi siebie dla cudzych oczekiwań.

Bogumiła powiedziała niedawno, iż jestem „zbyt miejska” i nigdy nie będę tu swoją. Wiecie co? Ma rację. Nie chcę być tu swoją. Chcę być sobą – Anią, która marżyła o karierze, podróżach, sChcę być sobą – Anią, która marzyła o karierze, podróżach i szczęśliwej rodzinie, i która teraz z płonącym sercem postawi pierwszy krok ku wolności.

Idź do oryginalnego materiału