Po ślubie podeszłam do synowej, akurat liczyła pieniądze z prezentów w kopertach. Powiedziałam: „Ireno, nie mam pieniędzy, jestem prostą osobą, ale jeżeli potrzebujesz jakiejś rady czy wsparcia, pomogę, jak tylko będę mogła”. Irena spojrzała na mnie dziwnie, a potem się roześmiała

przytulnosc.pl 1 tydzień temu

Piszę tutaj, a na duszy mam taki ciężki smutek, iż nie sposób go opisać słowami. Teraz, kiedy kobiety mówią, iż mają córki, wierzcie mi, bardzo im zazdroszczę.

Pewnie córka to prawdziwe błogosławieństwo dla kobiety, a zupełnie inaczej jest z synem.

Do niedawna w ogóle się nad tym nie zastanawiałam, bo wychowywałam jedynego syna i wszystko było u nas dobrze.

Wspominam te czasy, kiedy zostałam matką, moje szczęście nie miało granic.

Wychowywałam mojego synka na dobrego człowieka, dawałam mu wszystko, co mogłam. Tyle nieprzespanych nocy, niezjedzonych śniadań i obiadów, tyle razy odmawiałam sobie wszystkiego, żeby jemu było najlepiej.

Najważniejsze było to, iż byłam spokojna, iż mam synka, moje przedłużenie. Mój Andrzej miał być dla mnie niezawodną podporą i szczęśliwą przyszłością.

Syn również rósł na dobrego i wrażliwego człowieka, słuchał mnie, lgnął do mnie, zawsze było nam razem ciekawie.

Po tym, jak mój syn wziął ślub, podeszłam do młodej pary i szczerze powiedziałam synowej, iż nie jestem bogatą osobą, niestety nie mam wielkich majątków, ale jeżeli potrzebna będzie jakaś rada czy pomoc, to zawsze pomogę im, jak tylko będę mogła.

Moja synowa Irena roześmiała się i odpowiedziała, jakby żartem, iż jeżeli będzie potrzebowała jakiejś rady, to zwróci się do swojej mamy, a ode mnie nigdy nie będzie prosić o pieniądze.

Wtedy nie zwróciłam uwagi na jej słowa, byłam zajęta swoimi myślami, dopiero później zrozumiałam, co miała na myśli żona mojego syna Andrzeja.

Niedługo potem Andrzej wyprowadził się do mieszkania swojej żony – było ono położone na drugim końcu naszego miasta.

Mój syn zaczął coraz rzadziej mnie odwiedzać, Irena była u mnie raz, może dwa razy, odkąd się pobrali. Oni nigdy nie zapraszają mnie do siebie, choćby nigdy nie było takiej sugestii.

Pewnego razu popsuł mi się kran w kuchni, poprosiłam syna, żeby przyjechał i go naprawił, pomógł mi, bo zajęłoby mu to dosłownie kilka minut, ale odmówił. Powiedział, iż nie będzie jechał tak daleko z powodu kranu, i lepiej, żebym zapłaciła jakiemuś fachowcowi, żeby przyjechał i naprawił to za kilka dni.

Oczywiście, nie brałam od Andrzeja pieniędzy, sama opłaciłam naprawę.

Kiedy u moich dzieci urodziła się córeczka, mnie również Irena i Andrzej nie zaprosili, powiedzieli, iż do noworodka nie zaprasza się obcych ludzi, bo teraz są różne choroby i lepiej nie zapraszać gości.

Ale przecież ja nie jestem obcą osobą!

Kiedy zapraszam ich do siebie, nigdy nie przyjeżdżają, a do siebie mnie też nie zapraszają.

Mój Andrzej wcześniej interesował się moim życiem, a teraz choćby nie dzwoni. Staliśmy się jak obcy ludzie.

Rozumiem jeszcze synową, jestem dla niej obcą osobą, nie jest zobowiązana mnie kochać, jeżeli nie chce utrzymywać ze mną bliskich relacji. Ale syn! On tak nagle i niespodziewanie oddalił się ode mnie, jakby mnie w jego życiu nie było.

Okazuje się, iż wychowałam syna dla obcej rodziny. Nie rozumiem, co zrobiłam źle. Czy wszyscy synowie są tacy? Czy gdybym miała córkę, byłoby inaczej?

Idź do oryginalnego materiału