Po tygodniu na all inclusive usłyszałam od syna jedno zdanie. Odechciało mi się wszystkiego

mamadu.pl 2 godzin temu
Po tygodniu w hotelu z all inclusive, na który wydałam fortunę, żeby wszystko było "idealne", usłyszałam od syna jedno zdanie, które przekreśliło wszystkie moje starania. W jednej chwili poczułam się jak najgorsza matka. A przecież tak bardzo chciałam mu dać wspomnienia, które będzie nosił w sercu przez całe życie.


Fortuna za wspomnienia, które miały trwać wiecznie


Planowałam te wakacje miesiącami. Sprawdzałam opinie, porównywałam oferty, liczyłam każdą złotówkę – bo wiedziałam, iż chcę dać mojemu dziecku to, co najlepsze.

Hotel pięciogwiazdkowy, baseny, mini club, jedzenie w ilościach, które mogłyby wykarmić pół miasta. Pomyślałam: "To będzie piękne wspomnienie na całe życie". W końcu zapłaciłam więcej, niż kiedykolwiek odważyłam się wydać na wakacje.

Na miejscu wszystko wyglądało jak z katalogu. Palmy, lazurowa woda, bufety uginające się od owoców i deserów. Siedziałam przy basenie i myślałam sobie: "Jest świetnie. Było warto".

Moje dziecko biegało między zjeżdżalnią a stoiskiem z lodami. Było głośno, chaotycznie, ale wspaniale – przynajmniej tak mi się wydawało.

Każdy dzień wyglądał jak z filmu. Poranne naleśniki z owocami i czekoladą, potem basen, piaszczysta plaża i animacje. Zdjęcia robiły furorę wśród znajomych – wszyscy pisali: "Ale wam dobrze!".

Ja też tak myślałam. Choć w głowie liczyłam rachunki i wiedziałam, iż przez ten wyjazd będę musiała zacisnąć pasa na kilka miesięcy. Ale przecież robiłam to dla niego, dla syna.

Chciałam, żeby poczuł, iż jest wyjątkowy. Żeby miał coś, czym mógłby się pochwalić, tak jak inne dzieci.

Niewdzięczna prawda


I wtedy nadszedł ostatni wieczór. Siedzieliśmy sobie na balkonie, a ja pełna dumy zapytałam: "No i jak ci się podobało?".

Syn spojrzał na mnie spode łba i rzucił:


"Było nudno".

Nic więcej. Żadnego "dziękuję, mamo". Żadnego "fajnie było, szkoda, iż jutro wyjeżdżamy".

Tylko te dwa brutalne słowa, które wbiły się we mnie jak ostra igła.

Poczułam, jakby ktoś oblał mnie lodowatą wodą. Myślałam, iż przesadzam, iż dzieci już tak mają – a jednak bolało. Bardziej niż poparzenia słoneczne, bardziej niż te nieszczęsne meduzy, które oparzyły mnie na plaży.

W jednej chwili całe moje poświęcenie, wszystkie pieniądze, cała logistyka – runęły jak domek z kart. Zostałam z poczuciem, iż tak bardzo się starałam, a on w ogóle tego nie docenił.

To była lekcja dla mnie


Minęło kilka dni, zanim ochłonęłam. I zrozumiałam jedno: to wcale nie jest jego niewdzięczność. To jest dzieciństwo. Dla niego raj nie oznacza luksusowego hotelu all inclusive – raj to może być muszelka znaleziona w piasku albo zabawa w berka z nowym kolegą.

To ja chciałam, żeby te wakacje wyglądały jak z bajki. On chciał tylko być dzieckiem. I choć jego "nudno" bolało bardziej niż atak meduzy na plaży, dziś wiem, iż ta jedna lekcja była warta więcej niż cały ten pięciogwiazdkowy luksus.

A za rok? Robimy low-budget nad jeziorem, taplamy się w błocie, urządzamy bitwy na balony z wodą i pieczemy kiełbaski na ognisku. Bo wiem już, iż szczęście dziecka nie potrzebuje pięciu gwiazdek – wystarczy trochę wody, błota i miłości.

Idź do oryginalnego materiału