Podwórko w jednym rytmie
Osiedlowy podwórek na obrzeżach Krakowa budził się w hałasie i zamieszaniu, gdzie każdy znał swoje miejsce. Wśród bloków z odrapanymi fasadami życie toczyło się według znanego harmonogramu: rano rodzice wypychali wózki podjazdami, emeryci powoli wyprowadzali psy, a młodzież z plecakami przemykała między klombami i śmietnikami. Po niedawnym deszczu asfalt wciąż lśnił, odbijając jasne letnie słońce. Na rabatach pod oknami kwitły nagietki i aksamitki dzieci w podkoszulkach ganiały piłkę lub jeździły na rowerach, co chwila zerkając na dorosłych.
Przy klatce już zbierała się kolejka: ktoś próbował przecisnąć się z siatką mleka, inny wyciągał wózek dziecięcy z ciasnego przedpokoju. I tu nieodłączna przeszkoda ostatnich miesięcy: hulajnogi elektryczne. Było ich co najmniej pięć; jedna leżała w poprzek podjazdu, tak iż młoda matka z dzieckiem musiała zręcznie manewrować między kołami. Obok emerytka Halina Kowalska gniewnie stukała laską w chodnik.
Znowu je tu porozstawiali! Ani przejść, ani przejechać
To ta młodzież rzuca, gdzie popadnie! przyznał się mężczyzna w średnim wieku w dresowej kurtce.
Na to dwudziestopięcioletnia dziewczyna wzruszyła ramionami:
A gdzie mamy je zostawiać? Przecież nie ma specjalnych miejsc.
Sąsiedzi burczeli pod drzwiami; ktoś ironicznie zauważył, iż niedługo zamiast kwiatów będą tylko hulajnogi i rowery. Ale nikt nie spieszył się z inicjatywą wszyscy przywykli do drobnych niedogodności życia na osiedlu. Dopiero gdy kolejny rodzic ledwie nie zahaczył wózkiem o jedną z hulajnóg i cicho zakló












