Szanowna Redakcjo,
jestem mamą i w tym roku – po raz pierwszy – postanowiłam spędzić święta inaczej. Bez gotowania, sprzątania, mycia okien, robienia kilogramów sałatki jarzynowej i pięciu mazurków, bo "teściowa przyjedzie". Zamiast tego: all inclusive w Turcji. Brzmi jak bajka? Też tak myślałam. Niestety, rzeczywistość okazała się mniej kolorowa niż katalog biura podróży.
Nie zrozumcie mnie źle – nie jestem osobą zamkniętą na inne kultury. Rozumiem, iż Turcja to kraj muzułmański, z innymi tradycjami i inną kuchnią. Ale skoro wykupiłam ofertę w polskim biurze podróży, wczasy trwały 8 dni, z tego końcówka wyjazdu to Wielkanoc, to miałam prawo oczekiwać, iż choć w jednym kącie restauracji znajdę coś tradycyjnego. Może nie żurek z białą kiełbasą, ale chociaż jajka z majonezem, jakąś babkę. No cokolwiek, co kojarzy się z Wielkanocą.
Wielkanoc w Turcji mnie rozczarowała
Tymczasem przywitały mnie falafele, trzy rodzaje hummusu i góra grillowanych bakłażanów, do tego tureckie serki, kofty, a na deser lokum. Wiem, dla niektórych brzmi to jak raj, ale w niedzielę nie zorganizowano choćby symbolicznego śniadania wielkanocnego dla gości z Polski – choć takich jak my, rodzin z dziećmi, było kilka. Z całym szacunkiem – nie tego oczekiwałam, kiedy planowałam święta.
Czy jestem przewrażliwiona? Może. Ale czy naprawdę tak trudno było przygotować kilka podstawowych polskich dań, chociaż symbolicznie? Przecież dla wielu z nas Wielkanoc to ważne, rodzinne święto. A all inclusive nie powinno oznaczać "wszystko oprócz twojej kultury".
Mam wrażenie, iż potraktowano nas jak kolejny transport turystów do obrobienia, a nie gości, którzy liczyli na coś więcej niż pełen bufet i dostęp do basenu. Jestem przekonana, iż zaraz znajdą się tacy, co mnie skrytykują, ale kilka lat temu moja znajoma była na takim wyjeździe na Boże Narodzenie w Bułgarii i mówiła, iż choćby choinki tam były, iż przyszedł Mikołaj z drobnymi upominkami dla dzieci, czyli się da, jak się chce. Wróciłam naprawdę rozczarowana.