"Pojechałam na all inclusive, bo miało być wszystko bez limitu. To kłamstwo"

mamadu.pl 1 miesiąc temu
Zdjęcie: Na wakacjach all inclusive chcemy mieć wszystko bez limitu. fot. Albin Marciniak/East News


Oferty last minute nie mają sobie równych. Wyjazdy all inclusive kupowane niemalże dzień przed wylotem kalkulują się najlepiej. Oczywiście nie biorę pod uwagę wypadów pod namiot czy wakacji w głuszy. Wybieramy all inclusive, by nie martwić się o nic, by jak to niektórzy mówią: poczuć się "po pańsku".


Często korzystamy z wycieczek all inclusive, podczas których nie musimy niczym zaprzątać sobie głowy. Biuro podróży zajmuje się lotem i zakwaterowaniem, a hotel zapewnia jedzenie, picie i mnóstwo atrakcji. Przynajmniej tak to powinno wyglądać w praktyce. A jak jest w rzeczywistości?

Chwila zapomnienia


Gdy jedziemy na wakacje all inclusive, zapominamy o dietach, wyrzeczeniach i tych wszystkich noworocznych postanowieniach. Odpuszczamy, żyjemy chwilą i nie zastanawiamy się, czy po powrocie waga wskaże dwa kilogramy więcej. Na zamartwianie się przyjdzie jeszcze czas. Na urlopie żyjemy chwilą i doceniamy to, czego możemy doświadczyć.

Dla jednych liczy się wolność i związany z nią szum fal, dla drugich restauracja, w której można spróbować niemalże wszystkiego, na co się ma ochotę. Są i tacy, którym poza leżakiem i basenami niczego więcej do szczęścia nie potrzeba. Wiktoria należy do grupy numer dwa: dużo, smacznie i bez limitu (oczywiście chodzi o jedzenie).

Jadę, by się najeść


"Wszyscy trąbią o tym all inclusive. W radio, telewizji i internecie. Ta była, tamta jest, a kolejna dopiero pakuje walizki. Moja córka nie jest już marudnym dzidziusiem, a siedmioletnią pannicą, która w pełni gotowa jest na zagraniczne wojaże.

Weszłam na stronę biura podróży i moim oczom od razu ukazała się jakaś mega promocja. Jedyny haczyk był taki, iż lot miał być za dwa dni. Nie wiem jakim cudem, ale i mi, i mężowi udało się wziąć wolne. gwałtownie spakowałam walizki i kilka godzin później byliśmy na lotnisku. Polecieliśmy do Turcji. Aż wstyd się przyznać, ale ja na tych wakacjach 'all' jeszcze nie byłam.

Córkę interesowały tylko baseny i zjeżdżalnie, męża drinki, a mnie jedzenie. Co jak co, ale ja tam diety nigdy żadnej nie stosuję. Przecież nie żyje się po to, by sobie czegoś odmawiać. A wiem, iż na tym urlopie all inclusive jedzenia jest mnóstwo. Bez limitu.

W naszym hotelu były aż trzy restauracje, a do tego takie bary nad basenami. To był ogromny obiekt, ja choćby nie jestem w stanie określić, ilu było w nim turystów.

Totalne rozczarowanie


Nasz turnus zaczęliśmy od kolacji. Oj wy sobie choćby nie wyobrażacie, co się dzieje w takiej restauracji. Jeden kucharz smaży przy tobie omlety, drugi robi makarony, trzeci miesza zupę w takim wielkim garze i każdemu nalewa. Oczywiście takich stacji i bemarów z jedzeniem nie brakuje. Cała sala była nimi zapełniona. Brałam wszystko, na co miałam ochotę. I to było w cenie, za nic nie musiałam dodatkowo płacić.

Drugiego dnia nie byłam już pod tak ogromnym wrażeniem. Stałam w kolejce po makaron z krewetkami, ale nagle zabrakło. Chciałam nałożyć sobie zupę, ale w misce było już na dnie. Później zabrakło frytek i lodów czekoladowych, na które miałam ochotę. Były waniliowe i śmietankowe, ale ja za takimi nie przepadam.

Podczas każdego posiłku czegoś brakowało. Coś się skończyło, czegoś zabrakło, jedno danie zastępowali innym (najczęściej takim, na które nie miałam już ochoty). Podobno na urlopie all inclusive powinno być wszystko bez limitu, a nie jakieś braki. Czuję się okłamana i zlekceważona. Nie wiem, czy tylko ja miałam takiego pecha, czy te wakacje 'all' są przereklamowane?".

Idź do oryginalnego materiału