Pokochałem kobietę z trójką dzieci, gdy nikt inny nie wyciągnął do nich ręki

newsempire24.com 1 miesiąc temu

Wiodłem kobietę z trójką dzieci, gdy nikt im nie pomagał.
W czasach PRL-u spotkałem Ramunę z trójką malców, samotnych jak palec.

“Andrzej, ty na poważnie? Żenisz się z ekspedientką i jej dziećmi? Chyba cię pogięło?” zaśmiał się Witold, mój współlokator z akademika, klepiąc mnie po ramieniu.
“A co w tym złego?” odparłem, nie odrywając wzroku od zegarka, który właśnie rozkręcałem scyzorykiem.

W tamtych latach latach siedemdziesiątych nasze miasteczko żyło spokojnie, bez pośpiechu. A ja, trzydziestoletni singiel, kręciłem się w kółko między fabryką a akademickim łóżkiem. Po studiach zostało mi tylko to: praca, warcaby, telewizor i rzadkie spotkania z kumplami.

Czasem patrzyłem przez okno, widziałem dzieci bawiące się na podwórku, i nachodziły mnie wspomnienia jak marzyłem o rodzinie. Ale gwałtownie otrząsałem się z tych myśli jaką rodzinę można mieć w akademiku?

Wszystko zmieniło się pewnego deszczowego październikowego wieczoru. Wszedłem do sklepu po chleb. Ile razy tu byłem zawsze to samo. Tym razem za ladą stała ona Ramona. Wcześniej jakoś jej nie zauważałem, ale teraz mój wzrok utkwił w niej na dłużej. Zmęczone, ale ciepłe oczy, w których głębi tliło się światło.

“Biały czy razowy?” zapytała, ledwo się uśmiechając.
“Biały” wybełkotałem, jakby mi język zdrętwiał.

“Proszę, świeży, prosto z pieca” zawinęła gwałtownie i podała mi bochenek.

Gdy nasze palce się zetknęły, coś jakby iskrzyło. Grzebałem po kieszeniach, szukając drobnych, a jednocześnie ukradkiem ją obserwowałem. Prosta, w fartuchu, koło trzydziestki. Zmęczona, ale z jakąś wewnętrzną siłą.

Kilka dni później zobaczyłem ją na przystanku. Ramona dźwigała torby, a obok kręciła się trójka dzieci. Najstarszy, Wiesiek, czternastolatek, poważnie ściskał ciężką siatkę, dziewczynka trzymała malca za rękę.

“Pomóc?” zaproponowałem, przejmując torbę.

“Nie trzeba, dziękuję” zaczęła, ale ja już ładowałem zakupy do autobusu.

“Mamo, a kto to?” szczerze zapytał malec.
“Cicho, Sławeczku” szturchnęła go siostra.

W drodze okazało się, iż mieszkają niedaleko mojej fabryki, w starym bloku. Najstarszy Wiesiek, córka Bogna, a najmłodszy Sławek. Ramona owdowiała kilka lat temu i od tamtej pory sama ciągnęła całą rodzinę.

“Jakoś to będzie” powiedziała, zmęczona, ale z uśmiechem.

Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. W głowie wirowały mi jej oczy, głos Sławka i gdzieś w środku obudziło się zapomniane uczucie jakby coś ważnego czekało tuż za rogiem.

Od tamtej pory zacząłem częściej zaglądać do sklepu. Kupowałem mleko, herbatniki, albo po prostu wpadałem na chwilę. Robotnicy w fabryce zaczęli się nabijać.

“Andrzej, co ty? Trzy razy dziennie do sklepu to musi być miłość” śmiał się Piotr, mój szef.

“Świeże bułki są ważne” odwracałem rozmowę, udając, iż szukam czegoś w torbie.

A teraz siedzimy z Ramoną w naszym nowym mieszkaniu, słuchając śmiechu dzieci i wiedząc, iż ta rodzina to największy dar, jaki życie mi podarowało.

Idź do oryginalnego materiału