Drzwi do gabinetu się otworzyły, a w progu stanął wysoki, opalony mężczyzna. Spojrzał uważnie na Zosię i odezwał się przyjemnym głosem:
„Dzień dobry, Zofio Kowalska, jestem Marek, twój wspólnik.”
Zosia poczuła, jak przebiega ją iskra. Uśmiechnęła się i grzecznie odpowiedziała:
„Dzień dobry, proszę usiąść.” Była zdenerwowana, ale niedługo nawiązali rozmowę.
Za oknem lało się jak z cebra. Prawie północ. Zosia spojrzała na zegar wiszący w kuchni, schowała wystygłą kolację do lodówki i poszła spać. Ostatnio już nie dzwoniła do męża i nie czekała na niego. Zmęczyła się tymi nerwami, a może po prostu przywykła. Nie widziała sensu w histerii.
Michała, swojego męża, kochała. Pobrali się z miłości, która zaiskrzyła między nimi na trzecim roku studiów. Półtora roku później urodził się synek, Jasiek. Teraz chłopiec miał pięć lat.
Na ślub rodzice Zosi podarowali im mieszkanie w nowym budynku. Mieszkali tam, ale planowali powiększyć metraż.
Niedługo po studiach Michał z przyjacielem Krzysztofem założyli firmę. Krzysztof skończył medycynę, początkowo pracował w przychodni, potem otworzył prywatną klinikę. Michał był ekonomistą przyjaciel zaproponował mu współpracę, a później ściągnął innych kolegów z roku. Klinika się rozrosła, otworzyli choćby dwa oddziały w mieście.
Zosia została w domu, wychowywała syna. Chciała pracować w końcu też skończyła ekonomię ale mąż powiedział:
„Zosiu, zajmij się Jasiem, ja zapewniam nam dostatnie życie. Jak pójdzie do szkoły, wtedy pomyślisz o pracy.”
„Zgoda, Misiek, choć w domu trochę nudno.”
„Rozumiem, ale na razie tak zostawmy.” Żona nie protestowała.
Żyli dobrze, co roku jeździli do Egiptu, Zosia nie narzekała na brak pieniędzy. Mieli wszystko choćby na urodziny mąż podarował jej samochód. Ale im lepiej szło firmie, tym trudniejszy stawał się charakter Michała. Nie był już tym wesołym chłopakiem, który kiedyś w niej szalał.
Wieczory spędzała sama, czekając, aż mąż wróci po północy. Czasem go karmiła, częściej jednak od razu szedł spać. Czuła, iż się od niej oddala. Nie było już między nimi serdecznych rozmów.
„Trzeba zmienić wizerunek” zdecydowała. Pojechała do salonu piękności.
Po metamorfozie założyła elegancką sukienkę i niespodziewanie zajechała do pracy męża. Gdy weszła do gabinetu, on się zdziwił.
„Zosia? I jeszcze tak się odmieniłaś! Świetnie, wieczorem idziemy do restauracji.” Ale widać było, iż nie cieszy go ta wizyta.
Wieczór minął znakomicie. Michał wręczył żonie kwiaty i mały prezent. Docenił jej nowy wygląd. Zosia była zadowolona z pomysłu na zmianę dobrze się bawili we dwoje.
„Misiek, może pomyślimy o drugim dziecku?” zaproponowała.
„O drugim?” zdziwił się. „Nie wiem, jakoś nie myślałem. Zobaczymy.”
Zasypiała, gdy zadzwonił telefon. Ze szpitala prosili, by natychmiast przyjechała, nie tłumacząc dlaczego. Trzęsła się, poprosiła sąsiadkę, by zajęła się Jasiem, i pojechała. W głowie kotłowały się myśli co się stało? Wiedziała tylko, iż chodzi o męża. Wypadek?
Podeszła do wózka mężczyzna miał zakrwawioną twarz. To był Michał. Jej ukochany. Nie żył. Krzyczała, płakała, nie chciała uwierzyć. Ale to była prawda. Słyszała tylko urywki: wypadek, reanimacja, dziewczyna…
Po tej nocy Jasia zabrali rodzice Zosi. Ona zamknęła się w mieszkaniu i nie wychodziła przez dni. Wypiła całą butelkę koniaku nie od razu, ale stopniowo. Nic nie pomagało. Godzinami przeglądała zdjęcia, wspominała ich szczęście.
Policjant wyjaśnił: ktoś wjechał na przeciwny pas i uderzył w samochód, w którym byli Michał i Krzysztof.
Minęło trochę czasu. Rodzice nie zostawiali jej samej.
„Córeczko, nie zatracaj się. Męża nie wrócisz, masz syna. Musisz żyć dla niego. Teraz sama będziesz go utrzymywać” mówiła matka.
Zosia wiedziała, iż przejmuje część firmy męża. Wzięła się w garść i poszła do kliniki. Za recepcją siedziała nowa sekretarka.
„Dzień dobry. Gdzie Ania?”
„Witam, to pewnie pani Zofia Kowalska?”
„Tak. Gdzie Ania?”
„Jestem tymczasowo, Ania w szpitalu. Nie wiedziała pani?”
„Nie. Co się stało?”
„Była w tym samym samochodzie co pan Michał…”
Dopiero teraz Zosia sobie uświadomiła mówili wtedy o jakiejś dziewczynie w reanimacji. Pojechała do szpitala, ale Ani jeszcze nie wypisali. Nie wpuszczono jej, wróciła za kilka dni. Przynosiła potrzebne rzeczy, pytała o stan. W końcu pozwolono jej zobaczyć się z dziewczyną.
Ania spojrzała na nią przerażona. Nie wiedziała, co stało się z pozostałymi.
„Dzień dobry, jak się czujesz?”
„Lepiej…” odparła, a potem zaczerwieniła się i spytała: „A pan Michał i pan Krzysztof? Też w szpitalu?”
„Aniu, już ich nie ma. Pochowaliśmy ich” cicho odpowiedziała Zosia.
Dziewczyna odwróciła się do okna, po policzkach płynęły łzy. Zosia wyszła, myśląc, iż jej słabo. Minęły tygodnie, w końcu zadzwoniono:
„Wypisujemy Anię. Z dzieckiem wszystko w porządku.”
„Z dzieckiem? Jest w ciąży?”
„Tak. Nie wiedziała pani?” zdziwiła się pielęgniarka.
Zosia wróciła do sali. Ania wyglądała lepiej.
„Lekarz mówi, iż jutro możesz iść. Mąż cię odbierze?”
„Nie mam męża” szepnęła. „A ojciec dziecka? Dlaczego nie powiedziałaś, iż jesteś w ciąży?”
„Bałam się pani…”
Zosia znów się zdziwiła.
„Mnie? Praca ci się należy, potem urlop macierzyński, jak każdemu.”
„To dzieck”To dziecko… to syn pana Michała,” wyznała Ania, zakrywając twarz dłonią, a Zosia, choć serce pękało jej z bólu, po chwili milczenia powiedziała cicho: „Zabiorę go do domu, bo to ostatnia część Misia, jaką mam”.