Poświęciliśmy wszystko dla córek, a dziś jestem samotna i zapomniana: dlaczego spotyka mnie taki los?

newskey24.com 8 godzin temu

„Z mężem odmawialiśmy sobie wszystkiego dla córek, a teraz jestem sama i nikomu niepotrzebna” – za co takie traktowanie od własnych dzieci?

Kiedy nasze córki dorosły, ja i mój mąż odetchnęliśmy z ulgą. Wydawało się, iż najtrudniejsze czasy mamy za sobą, bo przecież ciągnęliśmy ten wóz we dwójkę. Oboje pracowaliśmy w fabryce, żyliśmy bardzo skromnie. Pensje – krople w morzu. Ale dbaliśmy, by nasze dziewczyny nie czuły się gorsze od rówieśników. Zawsze miały w co się ubrać, co zabrać do szkoły, a choćby na bilety do kina.

Prawie niczego sobie nie pozwalaliśmy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio kupiłam sobie nowy płaszcz – wszystko szło na dzieci. Córki jedna po drugiej poszły na studia. I znów wydatki. Stypendia ledwo starczały na bilet miesięczny, więc musieliśmy dokładać. Kupowaliśmy ubrania, płaciliśmy za pokój, pomagaliśmy z jedzeniem. Na nowo uczyłam się liczyć każdą złotówkę. Ale nigdy nie żałowałam – byleby miały, co trzeba.

Po studiach obie wyszły za mąż. Cieszyliśmy się z mężem – dzieci się ustatkowały. A potem prawie od razu pojawili się wnukowie – dwóch chłopców, jeden u starszej, drugi u młodszej. I znów wszystko się powtórzyło. Po urlopach macierzyńskich córki stwierdziły, iż do żłobka to za wcześnie, i poprosiły mnie o pomoc. Byłam już na emeryturze, ale dorabiałam jeszcze jako sprzątaczka, by jakoś wiązać koniec z końcem. Pogadaliśmy z mężem i uznaliśmy – ja zostaję z wnukami, on dalej pracuje.

Tak żyliśmy – dwie emerytury i jego pensja. Zięciowie razem założyli firmę, i z czasem interes się rozkręcił. Cieszyliśmy się ich sukcesem. choćby gdy prosiły o pieniądze, nie odmawialiśmy – jakżeby inaczej, przecież to nasze dzieci.

Aż pewnego dnia wszystko się zawaliło. Mąż poszedł do pracy i… nie wrócił. Serce. Nie zdążyli go uratować. Wydawało mi się, iż ziemia usuwa mi się spod nóg. Przeżyliśmy razem czterdzieści dwa lata, a teraz nie wiedziałam, jak żyć dalej. Zostałam sama. Córki przez jakiś czas wpadały, zabierały wnuki, posłały ich do przedszkola. A potem… jakby zapomniały, iż istnieję.

I wtedy dotarło do mnie, iż moja emerytura to grosze. Wcześniej jakoś starczało, bo miałam wsparcie męża. A teraz? Rachunki, jedzenie, leki… czasem stałam w aptece i wybierałam: tabletki czy chleb. Kiedy córki w końcu do mnie zajrzały, zebrałam się na odwagę.

Cicho powiedziałam: „Dziewczyny, gdybyście mogły choć trochę pomóc z opłatami, miałabym na leki…” Starsza choćby nie dała mi dokończyć – powiedziała, iż i tak mają pod górkę, iż wszystko drogie, iż brakuje pieniędzy. A młodsza… no cóż, milczała jak zaklęta. I po tym – cisza. Ani telefonu, ani wizyty.

Zostałam sama w swoim mieszkaniu, otoczona zdjęciami, dziecięcymi rysunkami, malutkimi bucikami, które sama dziergałam dla wnuków. Nikt już nie przychodził. Nikt nie zapytał, jak się czuję. Nikt choćby nie sprawdził, czy jeszcze żyję. A przecież kiedyś byłam dla nich całym światem. Gotowałam kaszki, prasowałam ubranka, kołysałam wózek nocami. Uczyłam je mówić, czytać, wstawałam do nich przy pierwszym płaczu.

Teraz siedzę przy oknie i patrzę, jak obce babcie prowadzą wnuki za rękę. Śmieją się, rozmawiają. A u mnie – cisza. I gorycz. Bo nie rozumiem – za co mi to? W którym momencie przestałam być potrzebna? Czy naprawdę dzieci tak gwałtownie zapominają, co się dla nich zrobiło?

Nie proszę o wiele. Nie chcę ich pieniędzy ani prezentów. Chcę tylko odrobinę ciepła, parę słów, telefon raz na tydzień. Żeby zapytały: „Mamo, jak tam?” Żeby wnuki wpadły na chwilę, po prostu posiedziały obok. Ale widocznie to luksus, na który mnie nie stać.

Z każdym dniem trudniej mi wierzyć, iż jeszcze o mnie przypomną. Ale wciąż czekam. Bo serce matki nie umie przestać czekać. choćby gdy boli. choćby gdy jest ciężko. choćby gdy czujesz, iż cię zawiedli.

Idź do oryginalnego materiału